środa, 12 marca 2014

Pase a delante

Czyli "zapraszamy do środka", zazwyczaj slyszymy od Pań (i Panow) siedzacych na progu sklepu lub knajpy. W Gwatemali krok w ich kierunku moze stać sie poczatkiem niezlej przygody, gdyz niepozorne drzwi wychodzace na ulice czesto kryja za soba labirynt ogromnego domiszcza, w ktorym kreatywni gwatemalscy przedsiebiorcy zmieścić potrafią wiele. Jak przed chwilą, gdy pierwszy posiłek w Huehuetenango zjedliśmy w trzypietrowej knajpie wypełnionej po brzegi lokalsami, o czym na dole mogła świadczyć jedynie ilość personelu i tempo jego uwijania się na powierzchni niewiele większej od mojej kuchni.
Pase a delante mówi do nas ubrany w lokalny stroj Pan przy glownym placu w Antigua, zapraszajac do waskiego korytarza, ktory kryje... Rynek. Market. Ze 30 stoisk z tkaninami, rzezbami, torbami, zabawkami.
Pase a delante, mowia eleganckie restauracje, i rozposcieraja przecudowne patia-ogrody rozmiarow pół ulicy.
Pase a delante, i ku zaskoczeniu Twemu trafiasz na plac zabaw w kacie ogrodu restauracji.
"Pase a delante, hay almuerzos" wołał do nas napis na drzwiach największej jak na razie niespodzianki - "xxxxx". Drzwi prosto z chodnika wiodą do sklepu, tuz za drzwiami typowa lada sklepowa z zestawem "gumy, chipsy, woda, soki". Za ladą staruszka. Z jej prawej strony wysoki regał z ciastkami. Małe przejscie miedzy nimi, aby staruszka mogla wyjsc przed ladę. A jednak na szeroko otwartych drewnianych drzwiach wisi kartka napisana czarnym markerem - "hay almuerzos" ("są obiady"). Widząc naszą konsternację staruszka z konspiracyjną miną wychodzi przed ladę i slowem, gestem i czynem wpycha nas w zrobione przez siebie miejsce. "Pase, pase!" Przeciskam sie miedzy ladami, oczy przyzwyczajaja sie do braku slonca, lawiruję miedzy ladą a regalem ktory oddzielal staruszke od zaplecza. Powoli slychac glosy a moim oczom ukazuje sie krawedz stolika pokrytego ceratą. Dalej, dalej, z jednej strony Tosia, z drugiej plecak zawadza o regał, przepycham sie za niego. Przy stole siedzi 5 osob. Tuz obok po lewej drugi stol, za nim papuga w klatce i garbata staruszka zmywająca naczynia. Obslugująca kobieta wpycha nas na miejsca przy drugim stole. Wszedzie wokol nas garnki, patelnie, zmywaki, sterty talerzy, paczki naczyn jednorazowych i skrzynki ze stajni coca coli. "Jest zupa i pepian". Yyy, co to pepian? (Znow zapomnialam, czemu ta nazwa nie chce mi wpasc w pamiec??? Chcecie zobaczyc? Tak zaczyna sie nasza przygoda z jednym ze smaczniejszych, ciekawszych i najtanszych obiadow tutaj.  Dodatkiem chyba najlepszego awokado jakie kiedykolwiek jadlam!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz