piątek, 10 sierpnia 2012

Świętokrzyskie, czyli jak znaleźć bizona w labiryncie

Jest w naszym życiu ktoś taki jak Pati. Przyjaciółka z dawnych lat, dzielny wojownik chorągwi "cudze-chwalicie-swego-nie-znacie". Pati kilka razy do roku wyciąga zaprzyjaźnioną ekipę na zwiedzanie Polski bardziej i mniej znanej. Ekipa jest co prawda raczej nie dzieciowa, ale przyjęła nas z Wojtkiem z otwartymi ramionami, i po zeszłorocznym wspólnym zwiedzaniu szlaku orlich gniazd, tym razem przyszedł czas na coś więcej niż tylko zamki :)


Bazę na ten wyjazd mieliśmy w agroturystyce w okolicach Łagowa (26-025 Łagów) - trochę daleko, ale skoro wszyscy byli zmotoryzowani mogliśmy sobie pozwolić na wybranie ośrodka w którym nasza grupa zmieści się komfortowo (i można będzie pograć w ping-ponga :D

 Końcówka lipca przywitała nas upałami, więc to, że pierwszym punktem programu było zwiedzanie podziemi w Opatowie bardzo nam pasowało. Podziemia to pozostałości dawnych magazynów handlowych z czasów świetności Opatowa, pierwsze budowane były od XIII wieku. Wejście do podziemi znajduje się przy siedzibie PTTK w południowej części rynku, a zwiedzanie odbywa się tylko z przewodnikiem.
Pamiętajcie o tym, że pod ziemią jest chłodno (tak, Wojtek ma moją bluzkę na sobie :), kilka stopni, więc zabezpieczcie się odpowiednio. Nie ma też toalet :D Za to w środku można spotkać rycerzy (figury), kolejkę i "strasną caskę". Wojtek był zachwycony wizytą, więc rekomendujemy dwulatkom - tu zaczęło się Wojtka zainteresowanie rycerzami. 
Oprócz podziemi w Opatowie warto zwiedzić romańską kolegiatę (w której uwagę przyciągają piękne schody), przyjemny jest też rynek.















Kolejnym punktem programu był Sandomierz. Jego zwiedzanie rozpoczęliśmy od trasy po górach Pieprzowych, które są jednymi z najstarszych (jeśli nie najstarszymi) formacji w Polsce. A właściwie... reszta wycieczki zrobiła trasę po górach, bo nasze dziecko odpadło na dojeździe i uznaliśmy, że damy mu się wyspać w chłodku centrum handlowego u stóp gór ;) Jedni wyspani, inni bardziej wysportowani, dotarliśmy do Sandomierza na obiad. Śliczne miasto, przygotowane na przyjęcie turystów. Najbardziej pozytywne wrażenie zrobiły na nas zorganizowane przez młodych ludzi pokazy walk i tańców rycerskich. Sprawiali wrażenie grupy (stowarzyszenia?) zapalonego na punkcie zwyczajów rycerskich, która się sama zorganizowała wokół przestrzeni nazwanej muzeum i reklamując swoje pokazy głośno na rynku zarabiała w ten sposób w wakacje.




Pokazy walk rycerskich, odegranych przez dwóch braci były świetnie przygotowane, panowie walczyli gładko i wyglądało to bardzo serio. Nagrane uszłoby za prawdziwą walkę, przeszłoby w dobrym kinie. Do tego pokazy tańca (w których najbardziej zafascynowało Wojtka przykładanie dłoni do dłoni i próbował tego z mamą :) co było przesłodkie.


Po pokazach zwiedzaliśmy muzeum - było dużo lepsze od oficjalnego prawdziwego muzeum jakich wiele, gdyż można było dotykać wszystkich eksponatów, przymierzać hełmy, próbować mieczy. Zarówno duzi jak i mali Panowie byli zachwyceni.
Dwa kolejne punkty programu, czyli Stale (neobarokowy pałac) i Wiązownica Duża (eklektyczny pałac) darujemy sobie, i lądujemy nad jeziorem koło Sandomierza. To sztuczny zbiornik, wyłożony płytami nad brzegiem, więc brzeg schodzi powoli i Wojtek daje radę :) mimo kilku prób pójścia za daleko, które kończyły się zbieraniem doświadczeń z połkniętej wody. Na koniec dnia reszta drużyny rusza podbijać Baranów Sandomierski, my dajemy sobie spokój i wieziemy wymoczonego Wojtka na kolację do ośrodka. Dzień pod znakiem ochłody i rycerzy :)




Niedziela - dzień, na który czekaliśmy! Nakręceni na klimaty rycerskie pędzimy do zamku Krzyżtopór w Ujeździe. Prawdziwych rycerzy co prawda nie ma, ale na stoisku z pamiątkami trafiamy prawdziwy hicior, superowskiego rycerza dla Wojtka.Zwiedzamy zamek wczytując się w historie o wspaniałościach które podobno kiedyś krył, sale balowe, piękne sklepienia. Mury zamku są fantastycznie zachowane i mam nadzieję, że uda się go kiedyś odbudować, choć i bez tego zachwyca, wciągając nas swoim wyglądem we włoskie klimaty (to wrażenie zostaje spotęgowane parę godzin później, kiedy wzgórza świętokrzyskie zaczynają wyginać się w pagórki toskańskie, ukoronowane topolami zamiast cyprysów.

Złapani przez kolegę z wieży widokowej
Po zamku - gwóźdź dzisiejszego programu - Labirynt Kukurydziany!!! Labirynt położony na terenach przylegających do Pałacu w Kurozwękach to gratka dla starszych i młodszych. Co roku ścieżki układają się w inny wzór - w tym roku był to bizon w wiosce indiańskiej. Przy wejściu dostajemy bilet/mapkę, która prowadzi nas po labiryncie. Z tyłu mamy krzyżówkę, którą rozwiązuje się odpowiadając na pytania umieszczone na kolejnych "stacjach" labiryntu (więc nie oszukujemy, i nie przebijamy się prze kukurydzę na skróty :) Pytania dotyczyły w tym roku bizonów, żeby znać wszystkie odpowiedzi trzeba było przeczytać tekst o tych zwierzętach zamieszczony na tablicy przy wejściu (albo zdjęcie zrobić...  ;)
Wojtek zajarany jest labiryntem, bo traf chciał, że kilka tygodni wcześniej nakręcił się na jeden odcinek Myszki Miki, w którym cała grupa przyjaciół przedostaje się przez labirynt, więc idąc rzucaliśmy tekstami z bajki :)
Oprócz labiryntu pałac oferuje mini zoo dla dzieciaków (poznaliśmy się tu z lamą), jest też stadko bizonów na otwartym terenie (TAK, prawdziwych bizonów amerykańskich, podobno jedyne stado w Polsce), po którym można zostać przewiezionym wysoką bryczką i poobserwować zwierzaki w ich bardziej naturalnym otoczeniu (my niestety musieliśmy biegiem uciekać przed burzą, i nie udało się nam załapać na tę przejażdżkę). Z atrakcji jeszcze sam pałac, restauracja/kawiarnia obok, fast-foodowe zaplecze gastro.

Do labiryntu warto pojechać dość wcześnie (np. koniec lipca, tak jak my), gdyż później przedeptane są też ścieżki na przełaj (no ale nie za wcześnie, kukurydza musi urosnąć..), i nie ma tej radochy.
I znów z listy "a może się dziś uda" nie zrealizowaliśmy wszystkiego - "na kiedyś" zostają Śladków Duży (pałac), Sobków (fortalicja), skansen w Tokarni. Więc: świętokrzyskie - to be continued.