|
W Mexico City - odpoczynek po podróży i zmianie czasu |
Dopiero w Meksyku zapadła decyzja, dokąd zmierzamy. Kusiła nas północ i
"srebrne miasta" - San Miguel de Allende, Queretaro, i potem plażowanie
w okolicach Puerto Vallarta. Kusiła jeszcze bardziej po rozmowie z naszym
hoste
m, który potwierdził moje obawy, że plaże na południu ("koło
Oaxaca") będą o tej porze roku bardzo gorące i poleca Puerto Vallarta i
szerzej Nayarit. Kusiła, kusiła, ale jednak skusić nie zdołała i ruszamy na południe.
Tradycyjnie ruszylibyśmy do San
Cris jednym z luksusowych autobusów marek OCC czy ADO które znamy z poprzednich wyjazdów (1100 peso za osobę),
gdyby nie szczęśliwy zbieg okoliczności w postaci mego "narzeknięcia"
do Oli z mexicomagicoblog, ze "o matko, zapomniałam jak drogie są te
bilety" - Ola jak na wszystko miała odpowiedz, i poleciła nam autobusy odjeżdżające
z Plaza de Soledad, koło metra Candelaria. Wszystkie miały odjeżdżać o 19tej, jechać
szybko do SanCris i "być w standardzie ADO" - czyli z toaletą. Nasi
gospodarze nie wiedzieli o istnieniu tego dworca, ale taksówka zamawiana przez
nich dla nas (130peso) doskonale zrozumiała instrukcję i dowiozła nas dokładnie
tam gdzie trzeba.
To, co się zadziało, kiedy taksówka zatrzymała się koło autobusów przerosło
moje oczekiwania i wytrzymałość Toli, i uświadomiło, że dobrze, że nie
pojechaliśmy do Azji. Jeśli obawiacie się, że trudno będzie znaleźć autobus do
San Cristobal - nie lękajcie się, autobus Was znajdzie. A właściwie kilka na
raz, w postaci około 10 naganiaczy, z których każdy woła ile sił, a
najagresywniejszy zabiera Twoją walizkę i próbuje z nią iść w kierunku jednego
z autobusów. Na szczęście wystarczy jedno słowo i pozostali Panowie skutecznie
hamują jego zapędy - w końcu każdemu z nich zależy, aby to on, a nie agresywny
kolega stał się szczęśliwym posiadaczem naszej gotówki na bilet podążającej za
walizką. Panowie przekrzykują się: u nas dwóch kierowców*!, połączenie
directo
do San Cristobal!, pytani - tak, toaleta, a nawet dwie, damska i męska.
Niektórzy coś o serwisie kawowym. Tośka zaczyna panikować, to dla niej za dużo
wrażeń. Uciekam z nią do pierwszego najbliższego autobusu, zostawiając Łukasza
z bagażami -słusznie licząc, ze panowie zostaną z nim. Podawana cena 500 odbiega od
tego, na co nadziei narobiła mi Ola mówiąc o 200-300 pesos, a Tola wcale nie
staje się szczęśliwsza od przepychania się z nią, plecakiem i torba z jedzeniem
na koniec autobusu, żeby obejrzeć toalety. Dziękuję, wysiadam, odganiam ze dwóch
czających się na mnie Panów i przechodzę na druga stronę ulicy, gdzie lokalsi przysiadają
na murku czekając na odjazd autobusu. Tosia powoli się uspokaja, a ja zaczynam rozmowę
z sąsiadką - jedzie srebrnym autobusem,
który stoi pośrodku w drugim rzędzie i
poleca. Naganiacz danego autobusu widzi naszą rozmowę, przychodzi do nas i
poleca swoje usługi - ale robi to na spokojnie i kiedy mówię, że na razie muszę
się zająć dzieckiem odchodzi, zapraszając do obejrzenia autobusu, kiedy będę
gotowa. Zrobił na mnie pozytywne wrażenie, więc, kiedy tylko Tola jest stabilna,
idę sprawdzić wnętrze. I tu opada mi kopara - zamiast czterech foteli w rzędzie
tu są 3, dużo szersze i rozkładają się bardziej niż 45stopni, prawie się leży.
Cena 400 peso. W środku siedzą 3 meksykanki, korzystam z okazji, że naganiacz zostawił
mnie samą. "Wiecie Panie, trudny wybór, ten mi się podoba, ale dlaczego Wy
go wybrałyście?" Okazuje się, że Mapaches Autotransportes ma opinię
bezpiecznego, i w związku z tym Pani go bardzo poleca. Z całego serca, ten i
tylko ten. Tę samą linię przyjmuje Pan naganiacz tłumacząc mi, ze te inne
autokary to są "robos" (nie mogłam tego załapać, wiec Pan ilustruje dłonią
złożoną w pistolet, o co chodzi (choć i tak nie zrozumiałam, czy obrzuca tym określeniem
konkurencje jako złodziei, czy sugeruje, że u nich mogą zdarzyć się napady). Tak czy inaczej poczułam
się przekonana, a jednocześnie od razu zrozumiałam, za co płaciłabym 1200 peso w OCC - wcale
nie za komfort, bo tu siedzenia nawet wygodniejsze, ale za bezpieczeństwo właśnie,
za to, ze ktoś nagra na kamerę wszystkich pasażerów na początku jazdy, tak, ze
nie ma obaw o zatrzymanie przez któregoś z nich autobusu na trasie i pomoc w
napadzie :p
|
Ostatni posiłek na dworcu przed wyruszeniem na południe |
Decyzja zapada, pakujemy więc walizki do Mapaches i idziemy coś zjeść na okolicznym straganie.
Noc przebiega nam bezproblemowo (choć Tola trochę płakała po wejściu do
autobusu - chyba z powodu brzucha, bo niestety zagapiłam się na gluten w
kurczaku na lunch...). Fotele tak wygodne, że mogę spać z Tolą na mnie bez obaw
o to, ze gdzieś się zsunie. Kierowca upewnił się przed startem czy klima jest
dla nas ok, i mimo obaw o typową dla ADO/OCC podróż w warunkach syberyjskich
dostajemy komfortowe 21stopni. Uff, bo obawiałam się, ze dzieciaki wyjmę z
autobusu po nocy chore z powodu klimatyzacji.
Rano dojeżdżamy do Tuxla Gutierrez, które miało być jedynym stopem... A okazuje
się przesiadką. Mamy się przesiąść do busika, który jedzie do San Cris. Trochę
to słabe, bo oznacza, ze w drodze powrotnej tez nie złapiemy autobusu bezpośrednio
z San Cris. No ale cóż... Przełykamy ślinę (co się bardzo przydaje, bo przed
nami kolejna zmiana wysokości) i jedziemy. Ja oczywiście zagaduję w drodze do sąsiada, w
nagrodę w pewnej chwili słyszę: o, teraz, patrz, w lewo - i mym oczom ukazuje
się słynny kanion Sumidero. Wiec - niedaleko za Tuxlą - patrzcie w lewo :)
50 minut później jesteśmy w SanCristobal de las Casas.
*to ucieszyło mnie niezmiernie, gdyż przypomniało mi kiedy 4 lata temu, w drodze
z Cancun do Palenque o obudziło mnie najechanie na pasy oddzielające pobocze (chwała
niech będzie temu, kto wymyślił, ze mają warczeć), i otwierając oczy zobaczyłam
jak kierowca zalicza "dzięcioła". Była jakaś czwarta rano, a ja od
tamtej pory siedziałam w pierwszym rzędzie i nie spuszczałam oczu z kierowcy wypatrując
najmniejszych oznak utraty uwagi. Wcześniej zrobiwszy mu, celem podniesienia ciśnienia
i rozbudzenia, awanturę z jakiegoś błahego powodu (ze klima nie taka? Nie pamiętam)