wtorek, 4 marca 2014

Hippisi... Wszedzie widze hippisow

San Marcos de la Laguna ostrzegalo w przewodniku, ze "przyciaga hippisow", ktorzy wierzą, ze jest tu niesamowita energia, specjalne miejsce etc. Ale zachecalo jednoczesnie jako "najpiekniejsza wioska nad jeziorem". Ale tyyyylu miejsc w ktorych reklamach wystepuje slowo "Reiki" sie nie spodziewalam. Jednoczenie cala czesc miasteczka przy jeziorze jest nastawiona na turystow. Trudno tu spotkac autochtona, z wyjatkiem chlopca, ktory chetnie pomoze Ci znalezc hotel za 10q, oraz Pań, ktore sprzedaja opaski na wlosy, paski i slabej jakosci biezniki na stol (i jesli, tak jak amerykanka kolo nas, nie zapytasz o cenę zanim Ci je zaplącze, konczysz ze sznurkiem we wlosach za 30pln...). Bo nawet obsluga restauracji i hoteli bywa "z Manchesteru", tak jak Pani ktora wprowadza nas do hostelu - nauczycielka jogi i masazystka po godzinach.
Jedzenie glownie europejskie - w pierwszej restauracji w ktorej bylismy zupelnie nie umieli wykorzystac bogactwa warzywno-owocowego Gwatemali i tego, ze tutaj praktycznie kazde warzywo mozna miec o kazdej porze roku, do tego smakujące dwa razy lepiej niz w naszym klimacie - sałatka z sałaty lodowej, pomidorów, ogórków, papryki... Wołałoby to o pomstę do nieba, gdyby nie fakt, ze kucharz jest sadzac z akcentu brytolem... Trafiam tez na budkę ktora reklamuje sie jako vegan, gluten free, raw, sugar free, ale w praktyce do jedzenia dzis wyjatkowo maja bezglutenowe wrapy, bo zazwyczaj maja kanapki, jest tez jedno ciasto w zamrazarce... Udaje sie tez spotkac stand z lokalnym jedzeniem "tortilla plus" - ale nie ma comala, wszystko na zimno... Trochę za ryzykownie dla mnie. Zobaczymy, co będzie dalej, sprobujemy sie jutro przedostac na drugą stronę wioski, mniej turystyczną. Za krotkie podsumowanie pierwszych wrazen niech sluzy dialog z rodziną przy stoliku obok, w naszej przyhostelowej "restauracji":
- Pizza jest naprawdę pyszna, warto.
- A jaką zamówiliście?
- Woodstock...

Kurtyna. Schowani że wstydu za kurtyną chłopaki zamawiają na kolację  hawajską. Ale przynajmniej Wojtek uszczęśliwiony, bo to jego ulubiona.

P.S. rodzina przy stoliku obok (rodzice i syn 5 lat) okazują się nie byc turystami. Uciekli tu na zimę, siedzą od grudnia, wynajęli dom przy jeziorze, syn chodzi do przedszkola waldorfskiego w wiosce na górze, powoli zaczyna łapać hiszpański. Będą tu do kwietnia. W zeszlym roku byli w Costa Rice, ale tam jest jednak za drogo. Bo choc "finansowo mają sie dobrze, to nie do poziomu 'Santa Barbara style', a tak w Kostaryce było". Ehhh... Szkoda, ze nasza zima naklada sie na oba semestry akademickie... ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz