czwartek, 13 marca 2014

Miło w Huehuetenango

Nasz ambitny plan aby po dojechaniu do Huehue przed poludniem pojechac jeszcze tego samego dnia do ruin Zaculeu wzial w leb, wszyscy mielismy dosc po tej podrozy, Tosia zaczela marudzic podczas obiadu i jednoglosnie zarzadzilismy spanie. Mam nadzieje, ze podrozowanie nie zaczyna nam sie przejadac, bo przed nami jeszcze lot do Polski.
Ruiny zatem w czwartek - i pierwsza nasza podroz chicken busem w tym kraju. Uff... Zaliczone rzutem na taśmę :) bo czym bylby pobyt tutaj bez podrozy w brzuchu warczacego smoka?




Ruiny takie sobie, i odnowione... Hmm... Jakby to delikatnie powiedziec... bez zasad obowiazujacych zazwyczaj przy odnawianiu zabytkow. Ale jest boisko do peloty, a Wojtkowi podoba sie wlazenie na piramidy. A ja wreszcie pozbywam sie "ale moze trafimy cos jeszcze fajniejszego i tanszego" i kupuje pamiatki. Dobrze, bo samo Huehue turystyczne nie jest i tam kupilam tylko plyty z Gwatemalska muzyka. Szybki obiad w comedorze w centrum i ruszamy w druga strone, kolejnym chicken busem, aby znalezc sie w "typowo gwatemalskim miasteczku", które nazywa się Chantla. Przemila Pani w autobusie pytana o centrum wskazuje nam nie tylko gdzie wysiasc, ale i "potem w lewo, i znow w lewo i tam jest park i kosciol i wszystko". Po drodze zaliczamy jeszcze miejski market, z tradycyjnym podzialem jaki widzielismy juz chyba w Oaxaca - na parterze zywnosc, na pietrze odziez, agd etc. (W sumie jakby sie zastanowic, to w Hali Mirowskiej tez tak jest (bylo?). Dawno tam nie bylam, trzeba nadrobic).
Zwiedzamy kosciol z przebogato przystrojona figura matki boskiej - co przypomina nam, ze jestesmy na terenach kopalni srebra. Zreszta chyba historia tej figury jest z nimi mocno zwiazana, bo malowidla w kosciele pokazuja historie objawienia przy kopalni.
Tutaj, podobnie jak w Huehue, praktycznie nie ma osob ubranych w tradycyjne lokalne stroje (no chyba ze za taki uznamy kapelusz kowbojski noszony przez wielu Panów ;) Za to wszyscy sprawiaja wrazenie przemilych. Mezczyzna zapytany przez Lukasza o to, czy gdzies tu w miasteczku kupimy jakies "artesanias" pokazuje dokladnie gdzie i co sie tu robi, a potem zegna sie z Lukaszem uscisnieciem reki. Spacerujemy we wskazanym kierunku, i trafiamy na dzwieki marimby (w uproszczeniu - takie duze cymbalki, lokalnie instrument wielkiego powazania, w Xeli ma nawet pomnik). Dzwieki dochodza z budynku z napisem "szkola marimby". Przemily Pan pomaga chlopakom dostac sie do srodka, wywolujac na dwor nauczyciela, ten zaprasza do srodka. Ogladamy przez chwile lekcje w ktorej bierze udzial 5 uczniow i dwa instrumenty (poziom jak na moje oko poczatkujacy-1), nauczyciel zaprasza Wojtka aby sprobowal, co Wojtka tak podjaralo, ze gdyby kłujnąć szpilką to uslyszelibysmy schodzace powietrze ;) dziekujemy, zegnamy sie - znow Panowie podaja sobie rece, idziemy dalej.
Artesanias produkowane w tym miescie okazują się byc siodlami, co troche zbija nas z tropu ale i tak jest pieknie :) Warsztaty pachna skora, a kapelusze kowbojskie nabieraja innego wyrazu. Docierajac na targ rozlozony na tylach hali targowej orientujemy sie, ze rzadko tu jakis turysta dociera... Bo blondas Wojciech dostaje ukrytą fotke z komorki jednego ze sprzedawcow :D No i dobrze, jest rownowaga w przyrodzie, Wy robicie zdjecia nam, my Wam, i jest git. Choc tym razem na targu zrobilam tylko zdjecie "limonkom mandarynkom". To przeciekawy owoc ktorego nigdy wczesniej nie spotkalam, a tu w Huehue jest wszedzie - "limon mandarina" - smakuje jak lemonka, strukture owocu tez ma taka, ale kolor w srodku pomaranczowy. Skorke roznie, czasem zielona jak limonka, czasem pomaranczowa. Mozna sie zdziwic, gdyby ktos mandarynki szukal.
Potem juz tylko przygoda z lapaniem powrotnego chickenbusa, zakup tradycyjnego gwatemalskiego stroju z corte, plyty "rock gwatemalski" i spac, bo jutro powrot do Meksyku.
(Notka techniczna - w Huehue nie wpadlo nam w oczy zadne biuro z shuttle, busiki przez Huehue nie jezdza, jedzcza na autostradzie oddalonej o kilka kilometrow i tam nas wysadzil nasz transport z Antigua, organizujac nam taksowke do Huehue. W busiku od razu zakupilismy sobie bilet na dwa dni pozniej, wplacajac zaliczke 50% (300q za 3 osoby), i umawiajac sie, ze zadzwonimy jutro aby potwierdzic i powiedziec, z ktorego hotelu taksowka ma nas odebrac.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz