poniedziałek, 19 marca 2012

No i finito - czyli wpis trochę o czymś innym niż wszystkie :)

Niedziela miała w planie Muzeum Fridy Kahlo, dwa targi, poniedziałek - freski Diego Riviery i jeszcze kilka zabytków w centrum.
Zamiast tego 200 metrów od hotelu spotkałam się z płytą wystająca z chodnika, w konsekwencji czego spotkałam się z miłym Panem Ortopedą, który moja prawa stopę wsadził w gips aż po kolano. Znów szybka i bezproblemowa wizyta. Jedyne czekanie wynikało z tego, że wzywano dla nas mówiącego po angielsku ortopedę z domu, a i tak przyjechał w ciągu kwadransa. Nawet kule od razu dla mnie mieli w ramach ubezpieczenia... Teraz czekamy na taksówkę na lotnisko, gdzie będę korzystała z uroków klasy biznes, bo uniesiona noga tylko tam się zmieści... Ehhh... Dobrze, że to na końcu a nie początku naszej wyprawy :)
Wojtek trochę panikował w związku z moim wypadkiem (upadłam, płaczę, a potem jeszcze mu matkę na wózek wsadzili...), więc właściwie dobrze, że odwiedzialiśmy już Sanatorium Durango wcześniej, kiedy on był chory - dzięki temu trochę mniej paniki było związane z tym, że mamę gdzieś wożą, przewożą, badają i w gips włożyli, bo przynajmniej miejsce go nie przerażało. Jak to mówią - nie ma tego złego.

P.S. z lotniska. Taksówka o dziwo przyjechała o czasie. Chłopaki byli jeszcze na spacerze, w efekcie pospiech, w efekcie - zapomnieliśmy jednej sztuki bagażu z przechowalni hostelowej. Telefon do hostelu i bagaż nadjechał kolejną taksówką. Tym krótkim wpisem chciałam Wam jeszcze raz powiedzieć, że Hostel DF Suites to świetna lokalizacja jeśli wybieracie się do miasta Meksyk (przypominam-ładnie, czysto, walking distance od centrum, cicho, mila obsługa, dobre ceny. I jak widać są gotowi zrobić "jeden krok dalej" (nie mieliśmy też problemu z późniejszym wymeldowaniem o które zapytaliśmy).

P.P. S. Business lounge sa przereklamowane. No chyba, ze kreci Was darmowe picie i przekąski. Ale to, że przesiadłam się do biznesu miało jeden niezaprzeczalny plus - miejsce po mnie zostało wolne, i było jedynym wolnym miejscem w klasie ekonomicznej na trasie Mex-Ams... Dzięki temu Wojtek miał swoją miejscówkę i sporą część lotu przespał sam. Niestety, wyprofilowanie foteli lotniczych po raz kolejny okazało się kompletnie niedopasowane do potrzeb człowieka o wysokości poniżej  metra i po pewnym czasie spania młody zaczął się niemiłosiernie wiercić szukając pozycji dla siebie i w efekcie wylądował jednak na tacie...

I kilka zdjęć z głupawki które się wcześniej jakoś nie zmieściły.


Dzieci są dla Meksykanów ważne, więc zapewnianie dla nich rozrywki to duży i inspirujący rynek



Mój syn jajcarz


sobota, 17 marca 2012

Wielka wycieczka

Kupilismy w naszym hostelu wycieczke do Teotihuacanu, ktora zawierala w pakiecie wizyte w bazylice Matki Boskiej z Guadelupe, wizyte w "warsztacie obsydianu" i plac trzech kultur wraz z ruinami Tlatelolco (blizniacze miasto Tenochtitlanu, czyli tego, co obecnie w centrum miasta). To byl bardzo dobry dzien i dobry pomysl, polecamy. Skorzystalismy z oferty biura usytuowanego w hostelu Mundo Joven, (na plecach katedry).Czemu polecamy? Po pierwsze dlatego, ze dojechanie w te 3 miejsca zajeloby co najmniej 2 dni. Po drugie, cena 390peso (ok. 100pln) na glowe za przejechanie w sumie ponad 100km, oprowadzanie po trzech miejscach, bilety wejsciowe jest mam wrazenie duzo korzystniejsza niz proba zlozenia tego razem. Ponadto nasza Pani przewodnik mowila najlepszym angielskim jaki do tej pory nam sie trafil, a drzemka wypadla Wojtkowi akurat na trasie do warsztatu obsydianu/Teotihuacanu (45 min), po przyjezdzie kontynuowal spanie "w warsztacie".


Tlatelolco:
Same ruiny nie powalaja gdy widzialo sie ich juz troche. Ale ciekawie przedstawiaja sie w zestawieniu z Kosciolem zbudowanym na ruinach - ale i "z" ruin. Nie trzeba eksperta, rzut okiem wystarcza aby skojarzyc material z ktorego zbudowany jest kosciol Swietego Jakuba z pozostalosciami piramid. Zgodnie ze slowami naszej Przewodniczki, nie byl to zabieg jedynie majacy na celu zniszczenie doszczetne tego, co z Tlatelolco zostalo, ale rowniez, poniewaz kosciol zbudowano z pozostalosci swiatyni, mial przeniesc "swietosc" swiatyni Aztekow na Kosciol (w oczach Aztekow, oczywiscie).
Tlatelolco to rowniez plac 3 kultur, czyli miejsce masakry studentow w 1968ym (patrz: "masakra na placu Tlatelolco" na wikipedii).

Nastepny etap to bazylika Matki Boskiej z Guadalupe (tej meksykanskiej). Historia ciekawa, ale mozna ja przeczytac gdzie indziej (badz uslyszec w jednym z odcinkow "Boso przez" W.Cejrowskiego. Powiedzial on tam dokladnie to samo, co nasza przewodniczka, wiec czujemy sie podwojnie oprowadzeni, jednoczesnie podejrzewajac, iz Pan Wojciech wykupil te sama wycieczke ;).
Mi specjalne wydaly sie trzy watki:
- Juan Diego, ktoremu ukazala sie Matka Boska byl przez wiele lat przedstawiany jako bialy, mimo, iz byl rdzennym mieszkancem Meksyku
- Juan Diego byl pierwszym Indianinem ktory zostal blogoslawionym - przez Jana Pawla II, co sprawilo, ze stosunek Meksykanow do JP2 jest wyjatkowy (choć istnieją wątpliwości co do tego, czy istniał on rzeczywiście...)
 - jest to jedna z niewielu Matek Boskich ktore ukazaly sie "w stanie blogoslawionym". Wiemy o tym, gdyz NMP jest przepasana w pasie czarna tasiemka ktora kobiety azteckie zakladaly, aby oznajmic swiatu, iz sa w ciazy. I nie jest to jedyny element "rdzenny" ktory widac w tym przedstawieniu, ktore wydawaloby sie, powinien byc w 100% katolicki.

Zdjęcie z Juanem Diego? Matką Boską? JP2? Zapraszamy!
 Nasza przewodniczka powiedziala, ze kult NMP z Guadelupe jest tak silny, ze gdy gdzies w jakims rejonie miasta wzrasta przestepczosc (zawsze Ci tu ukradna samochod, lub tu wlasnie wyrzucaja nielegalnie smieci), to rozwiazaniem (zamiast kamer przemyslowych) jest oltarz NMP. Stawiasz samochod pod figura, i jestes bezpieczny :) Bazyliki nie robia jakiegos specjalnego wrazenia, choc stara jest bardzo piekna, ze zloconym sufitem, wiec wycieczka do Guadelupe - dla wierzacych lub chcacych zobaczyc z bliska wielki kult. Dostepnosc dla wozkow - tak.

Wsiadamy znow do autokaru - 45 minut do Teotihuacanu. Wojtek i ja w kimanko. Budzimy sie dojezdzajac do "zony handlowej" przy Teotihuacanie.




Wysiadamy przy czyms, co przez organizatorów wycieczki reklamowane jest jako "wizyta w warsztacie obsydianu, tam zjemy tez lunch, dodatkowo platny 100peso". W praktyce jest to dosc duzy sklep, z ogromnymi narzutami, przed wejsciem do ktorego sa 3 punkty programu (calkiem fajne): - Pan pokazuje nam rozne kamyki, tlumaczac co to jest obsydian, jak rozpoznac prawdziwy, a nie podrobe, ktore to podróby mozemy spotkac zazwyczaj w okolicy piramid (to byl najnudniejszy dla mnie kawalek, ale moze to z powodu zupelnego braku zainteresowania kamykami) - dostajemy prezentacje tego, co i jak robili Aztekowie (i nadal sie robi) z maguey (agawa amerykanska po naszemu). Pan tlumaczyl jak robi sie z niego pulque (i tylko, mezcal robi sie bowiem z czego innego), pokazywal jak rozkladajac rosline "na kawalki" otrzymujemy wlokno, papier (!), a nawet igle, oraz mydlo (!!), ktore sluzy do zmiany koloru barwnikow. Fascynujace to bylo. - oraz probowanie trunkow - pulque, nalewka z migdalow, owocow kaktusa (ta smakowala mi najbardziej), z lisci kaktusa oraz mezcal. Tuz przed przejsciem do czesci "sprzedazowej"... Ach, coz za cudna idea standardu sprzedazy... Nastukaj klienta, zgodzi sie na kazda cene... A potem zapraszamy, wszystko tu mozecie Panstwo kupic "łyd your credit card, łyd mexican many, american many, iwen juropijan many". Niestety trafilam tu wreszcie na serwety, ktore mi sie podobaly... Za 2,5 metrowa z ceny wyjsciowej 620 udalo mi sie dojsc do 450 za jedna (choc przy zakupie dwoch). Wiem, że ze 200 nadal przeplacalam, ale nie pojade na Jukatan kupic serwety juz w tym roku :) inne w okolicy nie bardzo mi sie podobaly, a wygladalo na to, ze ich dolna linia nie wynika z kosztow, ale z batny jaka sa kolejni turysci ktorzy kupia te serwete za 620... Pan przekonywal mnie, ze ta serweta to 50% maguey, 50% bawelna, ale tego nie kupuje, pewna jestem, ze to sama bawelna. Potem w lokalu obok sklepu lunch: buffet/jesz ile chcesz. Nie byl zly, nie byl szkodliwy, wiec te 100peso to nie najgorszy wydatek byl. I juz:  

Teotihuacan Ogromne miasto, ruiny porownywalne rozmiarami do Tikal, wieksze niz Chichen Itza. Zbudowane przez niewiadomo kogo, opuszczone i nastepnie odkryte przez Aztekow gdy przybyli w te okolice. Byli pod takim wrazeniem miasta, iz uznali, ze musi ono byc dzielem bogow. Miejsce ktore trzeba zobaczyc. My wspielismy sie tez na wieksza z piramid, Lukasz z Wojtkiem na reku (choć część bliżej szczytu Wojtek wchodził sam z asekuracją taty). Ale widzialam też Pana z dwojka kilkulatkow, ktorzy mieli problem z zejsciem-dzieciaki sie baly, Pan chyba tez. Wiec zanim wejdziecie na sama gore sprawdzcie, czy schodzenie z dzieciakami jest dla Was komfortowe. A, na piramidy nie wchodzi sie jak na normalne schody, ale raczej szusuje po nich jak na nartach, wchodzac stoi sie bokiem/skosem do piramidy. Tak jest najwygodniej.


Rady dla rodzicow - jesli bierzecie taki tour jak my (do czego zachecamy), dojezdzajac do Teotihuacanu zostawcie wozek w samochodzie (lub pojedźcie bez wózka, ale mimo wszystko przydał się w bazylice). Patrzac na zdjecia, wyobrazalam sobie, ze kompleks to piramidy usytuowane wzdluz drogi. Jednak tworcy Teotihuacanu, jako nie znajacy kola, nie mieli problemu z tym, ze ich "droga" co chwila wspina sie po schodach na mur, aby zaraz schodzi na dol. W efekcie wiec wiekszosc trasy to albo schody, albo kamienie po ktorych Emmaljunga moze dalaby rade (ale dla odmiany wnoszenie jej po schodach...), ale Maclarenem mozna dziecku zęby powybijac (w alternatywie zwirek, w ktorym makus sie zakopal). Skonczylo sie wiec i tak na tym, ze jedno z nas nioslo Wojtka a drugie wozek pchalo/nioslo. Ponadto wchodzac na piramide trzeba wozek zostawic na dole, a nie wszyscy beda sie czuli komfortowo tracac z oczu swoj sprzet.
Weźcie też pod uwagę, że wycieczka jest długa - byliśmy z powrotem w hotelu dopiero koło 19.

 

Plywajace ogrody

Mala zajawka soboty i wracamy do piatku:
 Meksykanie maja takie powiedzenie jak "aorita" (jak sie domyslam, pisze sie ahorita i pochodzi od ahora - czyli teraz, oznaczajac doslownie "teraziuteńko"). Oficjalnie oznacza "za chwile" i jest to chwila meksykanska, dowolnej dlugosci (to pewnie to slowo powinno byc w uzyciu przez dzieci, ktorych rodzice probuja oderwac od komputera do lozka spac...lub jak skomentowal Lukasz - to wlasnie odpowiadaja rodzice dzieciom, ktore chca, zeby sie z nimi pobawic). Z "ahoritą" zapoznal nas Samuel jak tylko przyjechalismy do Mexico City opowiadajac przy okazji kilka historii o rzeczach, ktore ahorita mialy byc, a byly dowolnie, az do kilku tygodni.
Zbieramy sie dzis do wyjscia, nasz busik juz podjechal, a my jeszcze w proszku (plecaki niespakowane, zęby nie umyte, te klimaty). Przyszedl recepcjonista z info, ze jest juz nasz bus, kierowca przestepuje z nogi na noge w patio. "Tak, juz schodzimy, ahorita" rzucil w kierunku ich obu niewzruszenie moj maz. Kierowca zrozumial. Przestal przestepowac z nogi na noge, usiadl na lawce, wyciagnal nogi...

Plywajace ogrody Xochimilco



To nasza wycieczka na druga polowe dnia w piatek (na pierwsza polowe "zaplanowala sie" druga wizyta u lekarza, tym razem bylo ich tylko dwoch, ale juz sie zaprzyjazniamy :) a Panowie doktorzy nauczyli się jak nas uspokajać :)
Xochimilco to wlasciwie dzielnica, pozostalosc po azteckim systemie hodowania roslin (zywnosci) na plywajacych wyspach powstalych ze splecionej roslinnosci wodnej i ziemi. Wyspy po jakims czasie ukorzzenialy sie i tak powstalo Xochimilco, wpisane na liste Unesco. Atrakcja turystyczna jest przeplyniecie lodzia po kawalku wielokilometrowego systemu kanalow.
Atrakcja chyba wieksza dla Wojtka niz dla nas - byly lodki, bylo jedzenie z plywajacej "knajpy", bylo karmienie gesi i kaczek z lodki przesuszonymi resztkami tortilli którymi podzielił się z Wojtkiem nasz przewodnik (to karmienie Wojtek wspominał jeszcze przez kolejnych kilka dni). Odplywalismy z przystani Belem (Betlejem). Jesli by odbic troche na lewo z trasy stacja-przystan jest tam targ z duza iloscia stoisk z jedzeniem, można dobrze zjeść i trochę się powygłupiać .

Notka dla rodzicow - łódki sa dosc stabilne i bezpieczne, kanaly nie glebokie (lodka plynie poprzez odpychanie jej kijem od dna), ale kapoków nigdzie nie zauwazylam. Przejazdzka trwa od 40 minut do 1,5h. I nie dajcie sie nabrac na "taka jest cena ustalona przez "oficina de turismo" :) Każda cena jest negocjowalna.
(A historia o "urzedniku biura" to juz na dluzsza opowiesc przy piwie)

piątek, 16 marca 2012

Troche wiecej ruchu, czyli czwartek


Czwartek zaczelismy od przeprowadzki - hotel virreyes nie dosc, ze glosny (duuuza ulica pod oknami), okazal sie miec w planie na czwartek jakies odgrzybianie czy inne cos, o czym uprzejmie informowal swoich Klientow karteczka w jezyku hiszpanskim. A poniewaz wysypka Wojtka zaczela sie pogarszac (a na liscie mozliwych czynnikow srodowiskowych znalazl sie "hotel"), uznalismy ze przeprowadzka to jest to. Dzien wczesniej odwiedzilismy dwa "hajhostele". Jeden doslownie na rogu od lekarza (czyli w dzielnicy willowej) - ale nie przypadl nam do gustu (dwa pojedyncze lozka zamiast doble, dosc drogo, i szef jakis taki... Nie taki). Drugi to hostel suites DF, ktory wybralismy. Duzy pokoj, z podwojnym lozkiem oraz dodatkowym pojedynczym, za 380 peso ze znizka hajhostelowa (byly jeszcze pokoje z tv za 500...) Fajny, dosc nowoczesny (z rozpoznawalna posciela z Ikei...) wystroj, mila obsluga, kolo kuchni przytulna jadalnia i wspolna przestrzen z malym tarasem. Spacerem od stacji metra Hidalgo, dluzszym spacerem (30min?) od historycznego centrum. Polecamy.
Sasiednia ulica okazuje sie zaglebiem jedzeniowym pory sniadaniowej. Wiec po przeprowadzce lancz, podczas ktorego znow rzucaja sie w oczy roznice kulturowe. "Czy chcecie cos do picia?" "A czy ma Pani sok?" Tu widac konsternacje... "A jaki sok?" "No nie wiem, dowolny, moze pomaranczowy?" Chwila namyslu, dobrze, pomaranczowy bedzie. I Pani wrzuca na ruszt nasze zamowienie, wyhylajac sie jednoczesnie na ulice i wolajac do stoiska naprzeciwko "wez no mi sok pomaranczowy jeden sprzedaj!". Klient nasz Pan. W kontrascie do "nie ma. A co jest? Ja jestem" :)
W tle slychac odglosy przechodzacej reprezentacyjna ulica demonstracji.
Spacer w kierunku parku Alameda. Po drodze zahaczamy o kawiarnie - przemila wlascicielka, choc jej wstyd, to sie przyznaje, ze pamieta/zna po polsku tylko jedno slowo - k...a :) Pani przeprasza, smiejemy sie, udaje sie tez wydobyc z odmetow pamieci "na zdrowie". Wojtek jezdzi w te i z powrotem po ruchomych schodach przy kawiarni.

Museo Templo Mayor. Wielka piramida zniszczona przez Cortesa, na skraju jej ruin wytyczono zócalo oraz katedrę. Jak większość tutaj, piramida ma warstwy - najnowsze zmiótł z powierzchni ziemi Cortes, do najstarszych dokopali się archeolodzy. Można obejrzeć druga wersje piramidy (pod spodem kryje się pierwsza), pozostałości 3 i 4. Siódmą podziwiał tylko Hernan. Obok muzeum, które kryje odkopaliska z okolic wielkiej piramidy oraz inne zbiory. Przykro, ze i tu, tak jak w większości muzeów tutaj, większość eksponatów ma podpisy tylko po hiszpańsku. Nagrania audioguide'a mało wnoszą.
A wiec - drogi wykładowco na anglistyce, który to czytasz... Nie masz pomysłu na projekt dla studentów? Podpowiadam - wielu polskim muzeom na pewno przydałyby się podpisy w języku lengłydż.

czwartek, 15 marca 2012

Witaj znowu, Mexico City

We wtorek po poludniu dojechalismy do Mexico City i od tamtej pory walesamy sie po miescie. Wałęsamy sie w rozne miejsca, w tym do lekarza, bo Wojtek dostal w nocy goraczki i wymiotowal.
Uklony dla Alianza i mondial assistance, bo choc lekarz przez nich zorganizowany nie przyjechal do nas, a my do niego, to sprawa zalatwiona byla szybko, a obsluga fachowa... Lekarzy bylo az trzech, bo jeden mlody mowil po angielsku, drugi byl widac fachowcem, a trzeci... (A dokladniej trzecia) wypisywal recepte. Diagnoza - infekcja ucha i antybiotyk.

Co nam wpadlo w oczy w Mexico City?
Na poczatek podczas wizyty na Zocalo zaskoczylo nas, jak dobra ochrone ma tu policja :) Tak tak, nie przeslyszeliscie sie. Meksykanie jako narod przedsiebiorczy a bezrobotny handluja wszystkim i wszedzie. Ale rzad w Mexico City chcialby to troche ukrocic,  wiec wysyla policje do wlepiania mandatow. Znacie te sytuacje z ulic Warszawy, ale wyobrazcie sobie co by sie dzialo, gdyby handlujacych byly setki i chcieli zajac kazdy metr kwadratowy powierzchni. Tak, policjantow tez musialoby byc odpowiednio wiecej. A wiec i zabawa w chowanego duzo przedniejsza... Kojarzycie system gwizdania do siebie nawzajem sprzedawcow u nas, informujacy sie o zblizaniu strazy miejskiej? No, czyli jest "potrzeba rynkowa" otrzymywania powiadomien o miejscu przebywania wladzy. A skoro jest na cos rynek, to Meksykanie go zajma. W zwiazku z tym system "czujek" jest tu rozwiniety wyjatkowo dobrze - nie tylko "stoja na kazdym rogu", ale maja rowniez polaczenie krotkofalowkowe z "centrala", ktora otacza idacych policjantow jak male rybki rekina informujac o kazdym ich ruchu. Dzieki temu zwiniecie kramu moze nastapic doslownie metry przed zblizajaca sie policja, pozwalajac wydluzyc czas handlu, unika sie tez niepotrzebnego zwijania sie w chwili, gdyby "wladza" tuz przed Toba zmienila kierunek. A wyglada zabojczo. Kilku panow w mundurach, spokojnie idacych, otoczonych biegajacymi wokol nich mezczyznami z krotkofalowkami, ktorzy "oczyszczaja teren" przed ich przejsciem. Jak wizyta amerykanskiego prezydenta :) wladza ma tu powazanie :)

Zawiedlismy sie na centrum

Zocalo - reklamowane jako miejsce, ktorego nie mozna przegapic, gwarne i ciekawe, jeden z najwiekszych placow swiata - totalnie mnie zawiodlo. Rzeczywiscie, duze, ale jak czlowiek dorastal odwiedzajac kiermasze na placu defilad, to spodziewa sie czegos bardziej spektakularnego. Ale puste, niewykorzystane (wykorzystano je 2 dni pozniej, na demonstracje i rozbijanie namiotow...). Obok drugie "turystyczne serce miasta" - Park Alameda - cały otoczony parkanem i w remoncie :( Więc nie tym razem.

Skorzystaliśmy z seksizmu
"Jedno z najbardziej zatloczonych miast swiata" mialo miec "jedno z najbardziej zatloczonych metr swiata", wiec pomysl Lukasza, aby z dworca do hotelu przyjechac metrem, jakos mnie nie ucieszyl. Plecak, walizka, wozek, male plecaki...kieszonkowcy. Dalam sie jednak przekonac (czytaj: pojdziemy do metra i sie dalej zobaczy). Z dworca (dojechalismy do Mexico City kolo poludnia) metro okazalo sie byc calkiem pustawe. Nastepnego dnia "do przesiadki" tez bylo milo, ale na stacji przesiadkowej zorientowalismy sie, ze czesc osob nie zmiescila sie do wlasnie odjezdzajacego pociagu. Poczekalismy na nastepny-scisk w drzwiach niezly, i wejsc sie nie bardzo da (z Wojtkiem i wozkiem), tym bardziej ze meksykanie karny narod i okupuja przestrzenie okolodrzwiowe w czasie miedzy odjazdem jednego pociagu a przyjazdem nastepnego, wiec nie ma co liczyc na szczescie, ze sie stanie w dowolnym miejscu peronu, i akurat moze tam zatrzymaja sie drzwi i sie uda. Juz prawie zrezygnowalismy z jazdy metrem (co to dla nas dwie stacje piechota), kiedy nad glowami tlumu na peronie wypatrzylam napis "w celach bezpieczenstwa strefa zarezerwowana dla kobiet i dzieci". Bardziej wiedzeni ciekawoscia obejrzenia zjawiska ktore opisano w przewodniku, niz nadzieja na zalapanie sie na metro, ruszamy w tamtym kierunku. Mniej wiecej w polowie/dwoch trzecich wita nas zelazna kurtyna oddzielajaca dalsza czesc peronu, w drzwiach strzeze przejscia "Pani wladza". Wpuszcza Lukasza z Wojtkiem na reku, wpuszcza mnie z wozkiem. Jest luzniej, choc nie znaczaco. Ale za to przy wsiadaniu do metra te roznice da sie wyczuc - duzo mniej osob wsiada do o wiele mniej zatloczonego wagonu. Wiec jednak metro zamiast spaceru.
Czego sie spodziewalam? Jednego wagonu na koncu, dosc zatloczonego mimo wszystko, pelnego indianek z dziecmi w chustach. Na co trafilam? Duza czesc pociagu zarezerwowana dla wracajacych z pracy kobiet, ktore korzystaja z tego, ze w dalszej czesci skladu tlocza sie mezczyzni. Ta poprawia makijaż, tu obok ploteczki. Oprócz nas chyba tylko jedno dziecko w naszym wagonie, też na rekach ojca.

(Maly "pees" - po dokladniejszej analizie - metro wcale nie jest tak zapchane, po prostu dwa pierwsze rzedy "trzymaja sie mocno", a srodek jest luzniejszy niz u nas. Wydaje mi sie, ze to wynika z dosc krotkiego okresu otwarcia drzwi na stacji).

"Looooody sprzeeeeedaaaajeee, loooooooody"
Glos maja meksykanie gromki wielce - a przynajmniej Ci, ktorzy wykorzystuja go w celach biznesowych. Nie mialam pojecia, ze mozna tak glosno powiedziec, ze "tylko dzis dwie paczki chipsow kosztuja 5 peso" i robic to przez caly dzien. Ale gdyby nie mialo sie odpowiedniego glosy, naturalnym przyjacielem jest megafon. Czy masz potrzebe opowiedziec okolicy, ze jestes w posiadaniu "niezawodnych lekow naturalnych na wszystkie choroby", chwalic Pana czy tez glosno domagac sie reformy sluzby zdrowia - prosze bardzo. Parkujesz swoj samochod, podlaczasz sie, i dajesz na cala okolice. Nie masz samochodu- tez dasz rade.
A najbardziej rozczulily mnie torby z wszytymi w klape glosnikami. Na poczatku myslalam, ze to taka meksykanska wersja stereotypowego Murzyna z boomboxem. Jednak znow nie docenilam przedsiebiorczosci Meksykanow - torby takie produkuje sie na potrzeby (na rynek?) ulicznych sprzedawcow, ktorzy sprzedaja pirackie plyty. Aby sprzedac plyte, trzeba zachwalic wykonawce, a najlepiej zrobic to ogluszajac sasiadow (zazwyczaj w metrze lub autobusie, ewentualnie innym miejscu bez drogi ewakuacyjnej...) utworami tegoz.
/sroda, 14 marca 2012

poniedziałek, 12 marca 2012

Muzeum Amparo, Puebla

Dzisiejszym głównym punktem programu (oprócz drzemki Wojtka, podczas której poszłam na przechadzkę połączoną z poszukiwaniem jedzenia) było muzeum Amparo. Świetne zbiory, z opisami po angielsku w tej samej ilości, co po hiszpańsku (co się nieczęsto zdarza). A co najważniejsze - sposób ich przedstawienia pozwolił mi wreszcie trochę połapać się w dziejach kultur indiańskich w tym regionie, gdyż w odróżnieniu od naszych dotychczasowych doświadczeń muzeum nie pokazuje dziejów kolejnych plemion czy miejsc w oderwaniu od reszty, ale pokazuje ewolucje kultur (od wiosek, przez "klasyk", do kultury władzy hierarchii kościelnej aż po wojenna), a na ich tle - konkretne kultury/zabytki regionu. Bardzo fajna matryca pokazuje największe zabytki na osi czasu, wiec można odnieść do siebie poznane wcześniej budowle (na naszej mapie najstarszy jest Tikal, a najmłodsza Chitchen Itza). To samo zrobiono z kontynentami i możemy sobie porównać, co tworzyły inne kultury w czasie, gdy np. Egipcjanie budowali piramidy lub we Włoszech tworzył Michal Aniol.

Po wizycie w muzeum wypad na market rękodzielniczy (i znów parę deko do nadbagazu...), i spokojny spacer do hotelu, z fajnym akcentem trafienia na przepiekny kolonialny dom z otwartym dziedzincem i klatka schodowa (Wojtek go znalazł, zaciągając mnie do bramy :). Niebieskie cudo.

Cholula part 2 czyli piramida

Cholula to byl dobry strzal, warto bylo poswiecic na nia ten dzien (i nie mam na mysli zakupionych swetrow :)
Cholula w roznych okoloprzewodnikowych przekazach okreslana jest jako "najdluzej stale zamieszkiwane miasto w obu Amerykach", choc mam wrazenie, ze nastapilo tam jakies przymruzenie oka na chwile. Rozne cywilizacje zamieszkiwaly miasto, wielka piramida ktorą zbudowala jedna z pierwszych byla wiele razy przebudowywana/rozbudowywana, az zostala chyba najwiekszą kubaturowo posrod piramid. Tak wielka, ze kiedy Cortez najechal Cholule, myslal, ze zastal tam wzgorze.Na jego szczycie zbudowano kosciol, i tak wielowiekowa tradycja dokladania w tym miejscu wlasnych swiatyn przez nową kulturę sie dopelnila, choc kolonizatorzy nie mieli pojecia o tym, ze ida w slady Indian
Prace wykopaliskowe piramidy rozpoczely sie dopiero w latach 30ych XXwieku, i tylko kilka jej procent jest odkryte. Tunel wewnatrz piramidy, ktorego kawalek byl dostepny dla zwiedzajacych niestety jest zamkniety. W muzeum zalapalismy sie na przewodniczke (na poczatku myslac, ze "na legalu", bo o jakims muzeum czytalismy niedawno, ze przewodnik jest gratis w muzeum, i mielismy wrazenie, ze to to; dopiero potem okazalo sie, ze podczepilismy sie pod jakas wycieczke amerykanow). Przewodniczka bardzo ciekawie oprowadzala po muzeum (i piramidzie tez). Z ciekawostek - panowal tu zakaz picia pulque, mozna je bylo pic dopiero po 50tce. Za pierwsze wypicie kara bylo ogolenie glowy, ale za drugi raz juz zabijano. W sumie rozsadna praktyka community ktora zyjac we wspolzaleznosci nie mogla pozwolic sobie na rozleniwienie wynikajace z naduzywania. Muzeum ma fajny model piramidy, ktory troche pomaga zorientowac sie w zawilosciach nakladajacych sie na siebie kilku swiatyn, 2 murale wyciagniete z piramidy, troche ceramiki. Do tego chwila na opowiesc o tym, dlaczego jedno z plemion zjednoczylo sie z Cortazarem aby pomoc mu podbic Cholule i mozna ruszac do ruin. Tam ciekawie przedstawia sie odkryty dziedziniec - okolo 60% tego co widac to orginal, wiec jest niezle. Tu dla nas przerwa na luncz, a dla Amerykanow wejscie na wzgorze/piramide do kosciola. My kosciol "robimy" pozniej, warto, ale glownie ze wzgledu na widok wulkanu (oraz aby upewnic sie, ze wiezowiec ktory widzielismy w Puebli jadac do Choluli naprawde istnieje i nie byl zludzeniem wzrokowym :) a nawet jest ich jeszcze ze 2, choc nadal totalnie nie pasuja do otoczenia i swiadomosci bycia na terenie aktywnym sejsmicznie i o dosc tanim gruncie...

niedziela, 11 marca 2012

Cholula part 1 czyli dzien od konca

Po zwiedzaniu przyszedl czas na relaks (zwiedzanie Choluli - patrz nastepny post). Czyli Zocalo, wydanie niedzielne. Meksykanie albo pracuja w niedziele, albo - rownie intensywnie odpoczywaja. A przynajmniej takie sprawiaja wrazenie. Polowa Zócalo to spokoj - zielen etc. Druga polowa - ruch i harmider. Rozlozone stanowiska z jedzeniem (dania glowne, banany i ciastka smaza sie w glebokim tluszczu, papaje i mango w kubeczkach i na patyku), slodyczami, orzeszkami, i zwykle stragany z bizuteria, czy plastikowymi zabawkami z chin. Rozkladamy sie, wzorem tubylcow, na trawniku pomiedzy zywoplotami, chlopaki zostaja a ja ide polowac na jedzenie. Dla meza cos w rodzaju kanapki (z pekinska i quesillo), ale polana sosem, ktory Pani nazwala gulaszem? Chyba, ze sie przeslyszalam... Dla nas - opowiadajac warstwy od dolu: dwie tortille, ryz, frytki, smazone wraz z nimi w glebokim tluszczu kawalki kaktusa i wolowina z goracej blachy. Wojtek wcina glownie ryz, ale jak dorwal kawalek kaktusa, to tez nie wypuscil :) coraz bardziej mnie zadziwia :)


















Siedzimy sobie na trawniku i jemy, corki wlascicieli sasiednich stoisk zajmuja sie Wojtkiem. Schodza i wchodza z nim na korzenie drzewa, puszczaja banki, a co jakis czas przychodza zapytac, co on mowi... I nie moga sie nadziwic, ze my tez czesto nie wiemy...


Obok kramow ulicznych, ktore nie maja wyznaczonych stoisk, kazdy przycupnal sobie po prostu w alejce, ktos (miasto?) ustawil kilkanascie duzych (4-6 osob) stolow. Bo tu ludzie jedza. Wiec stoly sa. Fascynuje mnie to.

Po poludniu (a dla nas po kolejnym kawalku zwiedzania) zocalo ozywia sie jeszcze bardziej. W bocznej czesci klowni zaczeli przedstawienie - sa jeszcze ciekawsi niz wczoraj w Puebla. Rozstawili sprzet i daja pelne przedstawienie aktorskie, z udzialem osob z publicznosci. Czemu u nas tak nie ma?? Czy to brak miejsca, gdzie bysmy sie gromadzili? Pogoda jest za rzadko, aby oplacal sie taki proceder? Czy po prostu jestesmy mniej kreatywni i stac nas tylko na machanie ogniem? Nuta goryczy, ale super to jest, zgromadzil sie tlum ludzi, tak beda spedzac niedzielne popoludnie - zaplaca za to klownowi z metalowym garnkiem. I w wawie tez bym tak chciala...
Dalej stoi plac zabaw - a wlaciwie jedno urzadzenie z oderwana zjezdzalnia. Ale co z tego, skoro obok prywatni przedsiebiorcy ustawili trampoliny z pilkami w srodku (10 peso za 10 lub 15 minut), karuzele, kolejke, mini diabelski mlyn. 15 peso za przejazd samochodem (czyli niecale 4pln), a ile radochy. Wojtek korzysta z atrakcji, a my podjadamy sobie banany z glebokiego tluszczu. Powoli robi sie ciemno i pora wracac. Z Zocalo trzeba znow wrocic do glowniejszej avenidy (cztery przecznice) i tam lapac autobusy, najlepiej w opcji "dajrekt" co nam sie oczywiscie nie udaje.




(P.S. kupilam sobie za 300peso welniany sweter z Ekwadoru, fajna czapke (80peso), a Helenka dostanie sweterek taki jak Wojtek - ktory po dopytaniu przemilego sprzedawcy okazal sie byc rowniez produktem ekwadorianskim)

Kuchnia Meksyku - cz 1 - kanapki

Kanapki
Tak prosta rzecz, wydawaloby sie. Dopoki nie wkroczyl do Polski 89y, i oprocz kanapek (i zapiekanek) nie pojawil sie sandwicze, tosty z chleba tostowego, hamburgery etc. etc.
I dopoki nie pojechalismy do meksyku. Gdzie kanapka zwana jest dla niepoznaki Torta, i raczej jest sandwichem.
Nad oceanem raczeni bylismy kanapka z maslem/majonezem, szynka (wyborna, mimo, ze konserwowa), kawalkami pomidora, kawalkami wszechobecnego awokado, cebuli, zamkniete to w kanapke i odlozone jeszcze chwile na blache - bo bulka musi byc chrupiaca!
W Pochutla do tego zestawu mozna jeszcze wybrac frijoles oraz chile, i tym razem chodzi o zielone papryczki.
W Puebli, choc to na razie pierwsza proba, zniknelo z pola widzenia awokado i pomidory, a torta pastor zawierala kawalki smazonej wolowiny (bodajze...), cebulke, kolendre, odrobine ananasa i tez byla pycha. Poznalam tez, ze zblizamy sie do Miasta Meksyku, gdyz sos na bazie awokado jest pikantny. Z tym to juz przeginaja... Rozumiem, czosnek, cebulka. Ale papryczki do guacamole???
Kanapki pojawily sie na horyzoncie zamawiane dla Wojtka (ktory zazadal kanapki z maslem... Ewentualnie dojadl z niej troche wedliny). Ale wczoraj rano wcinal cala kanapke nad oceanem, w Pochutla tez - wersja bez frijoles, za to z serem quesillo (mozarella, tylko bardziej slona i lepsza jakosciowo, bo rwie sie, bodajze jak mozarella... Bycza? Bawola? Czy jakos tak). Dzis wcinal pastora, wiec czekamy czy cos dalej przyniesie nam Torta Market.

sobota, 10 marca 2012

Koniec plażowania!

Po prawie 3 dobach na plazy osiagnelismy kraniec swoich mozliwosci i powiedzielismy sobie dosc. Tym bardziej, ze Montezuma mi odpuscil na tyle, zeby zaryzykowac podroz, kasa sie skonczyla a bankomatu w Mazunte brak (ale po przeszukaniu kieszeni udalo nam sie kupic jeszcze jedną piekna narzute na lozko, ktora planujemy wykorzystac inaczej :)
Tak wiec podsumowujac nasz pobyt: dwie noce w autobusach aby spedzic dwie noce pod palmami - bylo warto! (Choc bilet na autobus drozszy niz hotel).
Wojtek sie wyplazowal, pouciekal przed falami, poogladal palmy, nie spalil. Ja w pieknych okolicznosciach przyrody lizalam rany po classes de la cocina. Tylko maz z lekka nie w sosie - zona chora, dziecko chce do wody/pic/biegac/plywac/uciekac/czytac/krecika/jesce, jesce! Rozumiem go.
Dojechalismy do Pochutla (ufff... Nareszcie bankomat, nareszcie pieniadze), kupilismy bilety (niestety, 3 ostatnie... Na najgorsze siedzenia... Mimo, że bilety kupujemy około 17tej na 22gą), poszlismy jesc, po drodze spotkawszy dmuchany zamek (ciekawe dla Wojtka) i drogi krzyzowe z okazji przedwielkanocnego piatku (raczej dla rodzicow). Zafascynowana, podazylam za nimi do kosciola - prawie kazda kobieta ma cos purpurowego. Bluzke, chuste, spodnice (jedna okulary...), a jesli nie w ubiorze, to w reku - kwiaty zywe lub z krepiny, naczepione na zywe galazki.
I do tego muza "koscielne disco" oszalamiajaca nieco... kogos nie obeznanego. Nagralam, zobaczymy, moze uda sie wrzucic.
Nie dopychalam sie do poczatku kosciola, wiec nie wiem, czy byla na zywo, ale nie podejrzewam...

 Droga powrotna ciężka dla chlopakow (ja upchalam sie kolo jakiegos wielkiego indianina (nie, nie wiem, skad sie tacy biora), i nawet gdyby chcialo mna rzucac, to nie mialo gdzie. Ale chlopakow przetrzepalo. W Oaxaca sniadanie i dalej w droge - juz o 9 jestesmy w kolejnym autobusie do Puebla.



Po drodze krajobrazy olsniewajace. Góry tak piękne, że pewnie warto przyjechać tu tylko dla nich (choć nie wiem, jak jest z ich dostępnością i bazą noclegową). Nie wiem, jakim cudem przespaliśmy je jadąc w drugą stronę... W każdym razie jeśli będziecie mieli wybór, to na tej trasie warto mieć miejsca z widokiem na lewą stronę (za kierowcą), bo tam właśnie są widoki.




I jestesmy w Puebla. W "oh, jak cudownie wielkim pokoju po naszej klaustrofobicznej kabanie" jak stwierdzil maz (choc ja nie uwazam jej za klaustrofobiczna, ale raczej urocza). Ale pokoj jest rzeczywiscie ekstra, cena ekstra (za 380 peso dostalismy bardzo ladna dwojke z lazienka w ktorej gratis jest dodatkowe lozko). Jedyne minusy, to ze internet kiepski, i sasiedzi za sciana telewizoruja... No ale po trzech dniach bez internetu...

piątek, 9 marca 2012

Prysznic

Nasz domek na plazy ma wiele udogodnien - mozliwosc wsluchiwania sie w ryk morskich fal przez cala noc, siatke na komary w oknach, mozliwosc korzystania z toalety w odosobnieniu (czytaj: na zewnatrz) oraz boski widok pod prysznicem. Takie przynajmniej bylo moje wrazenie, kiedy podnioslam glowe aby zmoczyc wlosy. Przytkalo mnie po prostu - no koniecznie musze wrocic i cyknac zdjecie dla potomnosci. Piekna palma kokosowa sluzy mi za dach - ach, jak romantycznie.
Kilka mydlniec pozniej uslyszalam stuk, a potem cos uderzylo mnie z tylu w lokiec. Odruchowo wrzasnelam. Spojrzalam na gore - nade mna stal rownie jak ja przestraszony kot. Spojrzalam w dol - na posadzce lezal malenki kokos. I nagle, mimo dotychczas zupelnego braku zainteresowania nasza obecnoscia wsrod naszych gospodarzy, uslyszalam: Hola, estas bien?
- Si, estoy bien. Es un coco. Mas pequeno.
- Y estas bien?
- Si, estoy bien.
Uderzenie kokosem pod prysznicem musi byc tu znanym "hazardem", bo gdy chwile pozniej wyszlam spod prysznica napotkalam na 4 oczekujace w napieciu twarze i ponowne "Estas bien?" Dopiero kiedy wyciagnelam dlon pokazujac sprawce calego zamieszania uslyszalam westchnienie ulgi skwitowane okrzykami "oh, jakie szczescie, taki malutki, myslelismy, ze wiekszy". Chwila gaszenia emocji i kazdy rozszedl sie do swoich zajec.
(P.S. Nasza miejscowka w Mazunte nazywa sie Arbolito)

czwartek, 8 marca 2012

WW & WW (czyli Wojciech Wiktor i Wielka Woda)

Pierwsze spotkania z plaza naszego zimowanego przez ostatnie pol roku dziecka - piaseczek w sandalkach = brudno, wyjac! Bez sandalkow - nie ma mowy, nie stane! (Choc to akurat moze byc wynik naszej kilkudniowej pracy zwiazanej z podloga hotelowa).
Morze - boje sie. Dwie godziny (po ponad godzinie grzebania w piachu i budowania zamko-domku) pozniej dal sie przekonac, ze jak Ci woda zalewa nogi to nic strasznego. 10 minut pozniej wolal "jeszcze, jeszcze"! Po poludniu wsadzony przez tate do wody celem przedwieczornego odpiaszczenia nie chcial z niej wyjsc. Dumna jestem z Ciebie moj odwazny synu!
Uwaga techniczna dla podrozujacych rodzicow - woda w Mazunte nie jest wcale tak spokojna, te fale jednak tluka. Choć na ich obronę trzeba powiedziec, że nie robią tego w złożliwy sposób. No ale w koncu to nie basen.
Uwaga techniczna dla wszystkich - jadac do kabany w Mazunte - co oszczedzisz na noclegu wydasz na zarcie...