sobota, 17 marca 2012

Wielka wycieczka

Kupilismy w naszym hostelu wycieczke do Teotihuacanu, ktora zawierala w pakiecie wizyte w bazylice Matki Boskiej z Guadelupe, wizyte w "warsztacie obsydianu" i plac trzech kultur wraz z ruinami Tlatelolco (blizniacze miasto Tenochtitlanu, czyli tego, co obecnie w centrum miasta). To byl bardzo dobry dzien i dobry pomysl, polecamy. Skorzystalismy z oferty biura usytuowanego w hostelu Mundo Joven, (na plecach katedry).Czemu polecamy? Po pierwsze dlatego, ze dojechanie w te 3 miejsca zajeloby co najmniej 2 dni. Po drugie, cena 390peso (ok. 100pln) na glowe za przejechanie w sumie ponad 100km, oprowadzanie po trzech miejscach, bilety wejsciowe jest mam wrazenie duzo korzystniejsza niz proba zlozenia tego razem. Ponadto nasza Pani przewodnik mowila najlepszym angielskim jaki do tej pory nam sie trafil, a drzemka wypadla Wojtkowi akurat na trasie do warsztatu obsydianu/Teotihuacanu (45 min), po przyjezdzie kontynuowal spanie "w warsztacie".


Tlatelolco:
Same ruiny nie powalaja gdy widzialo sie ich juz troche. Ale ciekawie przedstawiaja sie w zestawieniu z Kosciolem zbudowanym na ruinach - ale i "z" ruin. Nie trzeba eksperta, rzut okiem wystarcza aby skojarzyc material z ktorego zbudowany jest kosciol Swietego Jakuba z pozostalosciami piramid. Zgodnie ze slowami naszej Przewodniczki, nie byl to zabieg jedynie majacy na celu zniszczenie doszczetne tego, co z Tlatelolco zostalo, ale rowniez, poniewaz kosciol zbudowano z pozostalosci swiatyni, mial przeniesc "swietosc" swiatyni Aztekow na Kosciol (w oczach Aztekow, oczywiscie).
Tlatelolco to rowniez plac 3 kultur, czyli miejsce masakry studentow w 1968ym (patrz: "masakra na placu Tlatelolco" na wikipedii).

Nastepny etap to bazylika Matki Boskiej z Guadalupe (tej meksykanskiej). Historia ciekawa, ale mozna ja przeczytac gdzie indziej (badz uslyszec w jednym z odcinkow "Boso przez" W.Cejrowskiego. Powiedzial on tam dokladnie to samo, co nasza przewodniczka, wiec czujemy sie podwojnie oprowadzeni, jednoczesnie podejrzewajac, iz Pan Wojciech wykupil te sama wycieczke ;).
Mi specjalne wydaly sie trzy watki:
- Juan Diego, ktoremu ukazala sie Matka Boska byl przez wiele lat przedstawiany jako bialy, mimo, iz byl rdzennym mieszkancem Meksyku
- Juan Diego byl pierwszym Indianinem ktory zostal blogoslawionym - przez Jana Pawla II, co sprawilo, ze stosunek Meksykanow do JP2 jest wyjatkowy (choć istnieją wątpliwości co do tego, czy istniał on rzeczywiście...)
 - jest to jedna z niewielu Matek Boskich ktore ukazaly sie "w stanie blogoslawionym". Wiemy o tym, gdyz NMP jest przepasana w pasie czarna tasiemka ktora kobiety azteckie zakladaly, aby oznajmic swiatu, iz sa w ciazy. I nie jest to jedyny element "rdzenny" ktory widac w tym przedstawieniu, ktore wydawaloby sie, powinien byc w 100% katolicki.

Zdjęcie z Juanem Diego? Matką Boską? JP2? Zapraszamy!
 Nasza przewodniczka powiedziala, ze kult NMP z Guadelupe jest tak silny, ze gdy gdzies w jakims rejonie miasta wzrasta przestepczosc (zawsze Ci tu ukradna samochod, lub tu wlasnie wyrzucaja nielegalnie smieci), to rozwiazaniem (zamiast kamer przemyslowych) jest oltarz NMP. Stawiasz samochod pod figura, i jestes bezpieczny :) Bazyliki nie robia jakiegos specjalnego wrazenia, choc stara jest bardzo piekna, ze zloconym sufitem, wiec wycieczka do Guadelupe - dla wierzacych lub chcacych zobaczyc z bliska wielki kult. Dostepnosc dla wozkow - tak.

Wsiadamy znow do autokaru - 45 minut do Teotihuacanu. Wojtek i ja w kimanko. Budzimy sie dojezdzajac do "zony handlowej" przy Teotihuacanie.




Wysiadamy przy czyms, co przez organizatorów wycieczki reklamowane jest jako "wizyta w warsztacie obsydianu, tam zjemy tez lunch, dodatkowo platny 100peso". W praktyce jest to dosc duzy sklep, z ogromnymi narzutami, przed wejsciem do ktorego sa 3 punkty programu (calkiem fajne): - Pan pokazuje nam rozne kamyki, tlumaczac co to jest obsydian, jak rozpoznac prawdziwy, a nie podrobe, ktore to podróby mozemy spotkac zazwyczaj w okolicy piramid (to byl najnudniejszy dla mnie kawalek, ale moze to z powodu zupelnego braku zainteresowania kamykami) - dostajemy prezentacje tego, co i jak robili Aztekowie (i nadal sie robi) z maguey (agawa amerykanska po naszemu). Pan tlumaczyl jak robi sie z niego pulque (i tylko, mezcal robi sie bowiem z czego innego), pokazywal jak rozkladajac rosline "na kawalki" otrzymujemy wlokno, papier (!), a nawet igle, oraz mydlo (!!), ktore sluzy do zmiany koloru barwnikow. Fascynujace to bylo. - oraz probowanie trunkow - pulque, nalewka z migdalow, owocow kaktusa (ta smakowala mi najbardziej), z lisci kaktusa oraz mezcal. Tuz przed przejsciem do czesci "sprzedazowej"... Ach, coz za cudna idea standardu sprzedazy... Nastukaj klienta, zgodzi sie na kazda cene... A potem zapraszamy, wszystko tu mozecie Panstwo kupic "łyd your credit card, łyd mexican many, american many, iwen juropijan many". Niestety trafilam tu wreszcie na serwety, ktore mi sie podobaly... Za 2,5 metrowa z ceny wyjsciowej 620 udalo mi sie dojsc do 450 za jedna (choc przy zakupie dwoch). Wiem, że ze 200 nadal przeplacalam, ale nie pojade na Jukatan kupic serwety juz w tym roku :) inne w okolicy nie bardzo mi sie podobaly, a wygladalo na to, ze ich dolna linia nie wynika z kosztow, ale z batny jaka sa kolejni turysci ktorzy kupia te serwete za 620... Pan przekonywal mnie, ze ta serweta to 50% maguey, 50% bawelna, ale tego nie kupuje, pewna jestem, ze to sama bawelna. Potem w lokalu obok sklepu lunch: buffet/jesz ile chcesz. Nie byl zly, nie byl szkodliwy, wiec te 100peso to nie najgorszy wydatek byl. I juz:  

Teotihuacan Ogromne miasto, ruiny porownywalne rozmiarami do Tikal, wieksze niz Chichen Itza. Zbudowane przez niewiadomo kogo, opuszczone i nastepnie odkryte przez Aztekow gdy przybyli w te okolice. Byli pod takim wrazeniem miasta, iz uznali, ze musi ono byc dzielem bogow. Miejsce ktore trzeba zobaczyc. My wspielismy sie tez na wieksza z piramid, Lukasz z Wojtkiem na reku (choć część bliżej szczytu Wojtek wchodził sam z asekuracją taty). Ale widzialam też Pana z dwojka kilkulatkow, ktorzy mieli problem z zejsciem-dzieciaki sie baly, Pan chyba tez. Wiec zanim wejdziecie na sama gore sprawdzcie, czy schodzenie z dzieciakami jest dla Was komfortowe. A, na piramidy nie wchodzi sie jak na normalne schody, ale raczej szusuje po nich jak na nartach, wchodzac stoi sie bokiem/skosem do piramidy. Tak jest najwygodniej.


Rady dla rodzicow - jesli bierzecie taki tour jak my (do czego zachecamy), dojezdzajac do Teotihuacanu zostawcie wozek w samochodzie (lub pojedźcie bez wózka, ale mimo wszystko przydał się w bazylice). Patrzac na zdjecia, wyobrazalam sobie, ze kompleks to piramidy usytuowane wzdluz drogi. Jednak tworcy Teotihuacanu, jako nie znajacy kola, nie mieli problemu z tym, ze ich "droga" co chwila wspina sie po schodach na mur, aby zaraz schodzi na dol. W efekcie wiec wiekszosc trasy to albo schody, albo kamienie po ktorych Emmaljunga moze dalaby rade (ale dla odmiany wnoszenie jej po schodach...), ale Maclarenem mozna dziecku zęby powybijac (w alternatywie zwirek, w ktorym makus sie zakopal). Skonczylo sie wiec i tak na tym, ze jedno z nas nioslo Wojtka a drugie wozek pchalo/nioslo. Ponadto wchodzac na piramide trzeba wozek zostawic na dole, a nie wszyscy beda sie czuli komfortowo tracac z oczu swoj sprzet.
Weźcie też pod uwagę, że wycieczka jest długa - byliśmy z powrotem w hotelu dopiero koło 19.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz