czwartek, 1 marca 2012

Start, czyli podroz

Przebiegla super w stosunku do oczekiwan. Zadnych bolacych uszu, zadnego placzu. (btw, rady dla rodzicow "miejcie jakies nowe rzeczy do zabawy dla dziecka u nas sie nie sprawdzily, w wieku 2 lat stare i sprawdzone oznacza atrakcyjne). W amsterdamie okupowalismy maly placyk zabaw (duzy jest podobno za odprawa paszportowa, przez ktora i tak potem trzeba przejsc), a jak mlody zasnal wyladowalismy w cudownie urzadzonym lounge, gdzie siedzi sie pod sztucznymi drzewami, spiewaja sztuczne ptaszki... Nie brzmi great? Dodajcie do tego duza ilosc puf (tzw. Workow sako) lezacych w cieniu oraz ludzi, ktorzy pakowali sie cala noc, a teraz maja 6 godzin na przesiadke. Marzenie.
A propos obaw rodzicow - przerazeni jak to bedzie ze startem i ladowaniem, zamiast wielkiego ryku po wyladowaniu w Ams uslyszelismy "jeszcze, jesce!" od naszego wielbiciela przygod.
W Mexico City taksowka do ktorej zostalismy pokierowani opisem naszego hosta, Samuela i w droge. Taksowkarz "troche pedzil", a Wojtek ktory pierwszy raz jechal w samochodzie bez fotelika nawet jak usnal to jeszcze trzymal sie kurczowo drzwi...
Mile powitanie przez naszych gospodarzy, cieply posilek, pogawedka ze dwie godzinki i koniec tego baaaaaardzo dlugiego dnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz