sobota, 22 lutego 2014

Tortillaaaaa niejedno ma imię

Kukurydziana tortilla, moja miłość, jeden z powodów naszych wyjazdow do Meksyku, juz podczas pierwszych dwoch dni naszego wyjazdu odkryla przed nami nowe oblicza. Pierwszego dnia po przylocie poszlismy jesc na placyk kolo domu naszych hostow. Pierwszy stragan na ulicy, na blasze bulki i "niezidentyfikowane zielone", czyli nic dla mnie. Dopiero kiedy go minelismy i wiatr powial w nasza strone, poczulam tortille. Jak sie okazalo, z zielonej kukurydzy, ktorej w Meksyku rosna trzy kolory. Czemu wczesniej jej nie spotkalam? :) Zielona tortilla to smakowo swietne odkrycie!




  








 Kolejna niespodzianka tortillowa spotkala nas dzien pozniej, kiedy zamawiajac tacosy zobaczylam, ze tortilla jest tu robiona na miejscu - podobnie jak w kolejnym miejscu przy dworcu autobusowym. Czeka na stoisku na klienta jako ciasto, potem trzask-prask w praskę i na blachę. Swoją drogą ciekawe jest to, jak tradycja wplywa na wspolczesnosc AGD w Meksyku. Tradycyjny gliniany comal przeszedl w ulicznego blaszaka podgrzewanego gazem z butli (takie uliczne podgrzewacze to tez musi byc niezla galaz przemyslu), ale wszedl tez do wspolczesnych blokowisk. Tak wyglada meksykanska wersja kuchenki gazowej (zdjecie z mieszkania naszych hostow) - blacha po srodku ma pod spodem palnik i sluzy do tradycyjnego przygotowywania potraw "bez naczyn". 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz