piątek, 21 lutego 2014

Podwójny start

Stało się. Wyruszyliśmy w pierwszą naszą podróż z dwójką dzieci. I od razu z grubej rury - do Meksyku. Wojtek kończy niedługo 4 lata, twierdzi, że pamięta trochę z wyjazdu sprzed dwóch lat. Tosia ma 5,5 miesiąca. I dotarliśmy już do Amsterdamu :) Siedzimy właśnie na małym placyku zabaw w strefie Schengen i jemy lunch, więc czas na pierwszy, trochę techniczny wpis.
W samolocie Tosia dostała kołyskę i całkiem ładnie w niej spała
Spakowaliśmy się o dziwo zgodnie z planem (hmm... A przynajmniej jeśli chodzi o efekt pakowania, bo czas znów nam się rozciągnął i znów nie zdążyliśmy pójść spać przed lotem o 6.20), mieszcząc się do jednej walizki (dzieciaki) i jednego plecaka (my i pieluchy). Dużo miejsca zajęły pieluchy właśnie (nie żałowaliśmy sobie licząc, że wolne miejsce po nich zajmą pamiątki :) i apteczka. Założenie jest takie, że tam gdzie da się wjechać Maclarenem, da się też walizką, więc jedziemy w układzie następującym: jedna osoba ma duży plecak i prowadzi Maclarena z Tosią, druga ma walizkę i Wojtka. No i oczywiście bagaż podręczny - standardowy plecak Łukasza, do tego kupiliśmy świetny 26litrowy, prawie nic nie ważący i zwijajacy się w małą kulkę plecak - też northface. Jeden plecak to przewijanie i przebieranie Tosi, drugi to pozostała trójka, a do tego siata z jedzeniem. O właśnie, jedzenie to kolejne wyzwanie tego wyjazdu - Tosia wymusza na mnie dietę bezglutenową, bez produktów mlecznych i jaj... Zobaczymy, jak Meksyk sprosta temu wyzwaniu...
Podróż do Amsterdamu przebiegła bez większych zakłóceń. Co prawda Wojtek w pewnym momencie powiedział, że boli go brzuch, a dwie minuty później zrobił dziwną minę, ale pozwoliło mi to jedynie zdobyć kolejne odznaki: telepatia, refleks, celność i podstawić mu torebkę :)
Tosia lot przetrwała bardzo dobrze, podczas startu "dostała cyca" i choć widać było po jej minie, że ma gorsze chwile i bolą ją uszy to dzielnie dawała radę. Przy lądowaniu się nie obudziła i chyba to było lepsze rozwiązanie. No i tak dotarliśmy do AMS, aby spotkać tu przez okno samolot PLL LOT z logiem Black i twarzą Mike'a Tysona na ogonie... A już było tak po europejsku :)

Samolot było widać z naszej tradycyjnej miejscówki na placyku zabaw w strefie Schengen. Dobrze, że poprzednio ktoś nas na niego pokierował, bo nie łatwo było go znaleźć, wszyscy kierowali nas na drugą stronę za odprawę paszportową - a jeden plac na 6h przesiadki to mogłoby być za mało. No więc gdybyście szukali, to trzeba znaleźć kafeterię na piętrze z burger kingiem i sbarro, i na końcu stolików jest niewielkie urządzenie do wspinania.
Kiedy już przeszliśmy przez odprawę kierowaliśmy się do baby lounge - bardziej pchani ciekawością niż potrzebą. I wooow. (Chociaż wow zaczęło się już wcześniej, kiedy pytając w info dowiedzieliśmy się że jest "right behind the meditation center". Woow. Baby lounge to salka z przyciemnionym światłem, pełna "kokonów" - oddzielonych zasłonką łóżeczek niemowlęcych z kawałkiem kanapy do siedzenia dla rodziców. Minus - dla rodziców jest dość niewygodnie. Za to obok duża lada ze wszystkim czego potrzeba do przewijania, wanienką z bieżącą wodą, i chyba jeśli dobrze pamiętam - możliwością podgrzania czegoś (choć tego nie jestem pewna).
 
No i plac zabaw też niczego sobie, choć oczywiście nie spodziewajcie się, że to plac na 30 dzieci, to jednak lotniskowy placyk.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz