niedziela, 23 lutego 2014

czarują nas wioski stanu Chiapas


W San Juan Chamula byliśmy już podczas naszej pierwszej podróży do Meksyku i bardzo nam się podobało. Dlatego tym razem postanowiliśmy wybrać się tam z przewodnikiem. Wizyta w kilku agencjach podróży nie nastroiła nas optymistycznie do kosztów tego przedsięwzięcia - 300 pesiaków od osoby to trochę dużo. W przewodniku napisano, że z placu przed katedrą Cezar i jego kolega zabierają codziennie turystów za trochę mniejszą opłatą. Postanowiliśmy więc skorzystać z tej oferty. Na miejscu okazało się jednak, że cena jest dokładnie taka sama. Trudno - jedziemy.



Po całym dniu doszedłem do wniosku, że warto było za tego przewodnika zapłacić, bo dowiedzieliśmy się dużo więcej informacji niż jest napisane w przewodnikach i niż bylibyśmy w stanie sami wykoncypować. Polecam więc wszystkim tę opcję.
Pierwszy przystanek - kapliczka i cmentarz przed wjazdem do miasta. Wygląda bardzo ciekawie - nie ma nagrobków, a kolory oznaczają czyj to nagrobek (bodajże niebieski krzyż oznacza dziecko).
Idziemy dalej. Dowiadujemy się, że miejscowym wyrobem jest wełna - wszystko co można kupić na lokalnym bazarze i jest zrobione z innych materiałów, jest robione gdzie indziej. Cezar straszy nas, że w Chinach. Agata przeżywała te Chiny przez cały wyjazd i na każdym stoisku, gdzie chciała coś kupić pytała "A co ma Pani, co jest robione tu, w Gwatemali / Meksyku?". W tym kontekście usłyszała kiedyś za plecami: "Zobacz, jej się wydaje, że to robią w Chinach, a nie tu. Skąd ona to wymyśliła?" co ją dosyć mocno uspokoiło ;-) W każdym razie widać wyraźnie, że miejscowi ubierają się w wełniane stroje i ta wełna jest tu bardzo "zakorzeniona".

Czarny strój jest na zimne dni, taki sam jasny - na ciepłe

wełniane włochate spódnice - po tym można rozpoznać mieszkanki tej wioski


Idziemy do domu "spiritual lidera", a po drodze Cesar opowiada nam jak to wszystko wygląda. Takich liderów jest tutaj multum (ponad 100 jednocześnie). Liderzy pracują parami. Każdy chce zostać liderem, bo to prestiż i potem potencjalne zyski, bo taki były lider może produkować alkohol. W efekcie kolejka na zostanie liderem jest bardzo długa - około 12 lat. Lider ponosi duże koszty swojego funkcjonowania, więc nie jest to robota dla byle kogo - pewnie jest to część prestiżu.
Wchodzimy do domu lidera - oczywiście nie można robić zdjęć. W środku stale czymś dymią i odprawiają rytuały (w czasie gdy tam jesteśmy odprawia je żona lidera). Lider musi z własnej kasy kupować świeczki, które są dosyć drogie jak na lokalne warunki. Dom lidera jest standardowy - tzn. liderzy z roku na rok się zmieniają, ale domy są te same.

Czas na słynny kościół (w którym też nie można robić zdjęć). Kościół jest bardzo specyficzny, bo pomimo katolickiego wyglądu odbywają się tam miejscowe obrzędy. W kościele urzędują szamani. Nie jest łatwo zostać szamanem - trzeba mieć specyficzne sny, 6 palców u rąk, albo jakieś inne niezwykłe właściwości. Szamani to zupełnie inne osoby niż "spiritual leaders" i to co jest ciekawe - szamani ubierają się całkowicie normalnie (w przeciwieństwie do liderów, którzy mają specyficzne czapki, naszyjniki i ubrania). Podłoga w kościele jest cała wyściełana suchym igliwiem (igły są dłuższe niż igły naszej sosny). Aby odprawić modły szaman zamiata kawałek podłogi z igieł, rozstawia świeczki i zaczyna ceremonię. Świeczki mogą mieć 5 różnych kolorów i to ma znaczenie (biały, pomarańczowy, czarny, czerwony i kolorowy). Pytałem Cezara ile razy ten kościół spłonął, co wywołało jego zdziwienie i powiedział, że jeszcze nigdy nie spłonął (co wywołało moje zdziwienie ;-) ). Każdy kolor ma swoje znaczenie, jest powiązany z kierunkami świata wg. mitologii Majów i nie można sobie strzelić dowolnej świeczki na dowolną chorobę. Liczbę i rodzaj świeczek określa szaman w odpowiedzi na określony problem. Dowiedziałem się również na marginesie od Cezara, że w kościele odbywają się tylko pozytywne czary - negatywne robi się w innych miejscach.
W każdym razie modły w kościele odprawia się, aby połączyć z powrotem duszę chorego z jego ciałem. Dusza może się odłączyć od ciała w wyniku jakichś traumatycznych przeżyć i żeby to naprawić potrzebne są właśnie takie "procedury" (ciekawy jestem co na to specjaliści od PTSD). Oprócz świeczek należy mieć również napoje gazowane w odpowiednich kolorach (a więc coca cola, fanta, sprite itp. - kiedyś używano do tego lokalnie wytwarzanych napojów, ale teraz nikomu się nie chce). Napoje się pije i się nimi beka :-). Przy niektórych "problemach" dodatkowo trzeba mieć kurę lub koguta (płeć zależy od chorej osoby). Żywym ptakiem wykonuje się ewolucje nad ciałem chorego, po czym łamie się mu kark (nie choremu - ptakowi ;-) ) i na koniec rodzina ma go zjeść na obiad (też ptaka, a nie chorego ;-) ).

Agata zachowuje czujność zaglądając do koszyczków



nie, to nie moja mania robienia dziecku zdjęć. To są zdjęcia tła ;)

Ogólnie rzecz ujmując być w Meksyku i nie oglądać tych obrzędów, to tak jakby nie być w Meksyku, więc zdecydowanie warto się tu wybrać.
Po kościele zakupy na lokalnym bazarze - Wojtek zakupił sobie żabę - i możemy obejrzeć sobie lokalnych liderów jak siedzą na rynku i o czymś gadają. Okazuje się, że to miejsce ma swoje własne prawa i własną policję. Rząd Meksyku to honoruje (bo nie ma innej opcji za bardzo). Ostatnio była tu nieprzyjemna sytuacja - dwóch kolesi zgwałciło kobietę. Rada miasta skazała ich na śmierć. W Meksyku nie ma kary śmierci, ale tu w majestacie prawa przestępcy zostali najpierw porządnie obici, a potem spaleni żywcem w ramach egzekucji kary śmierci. Tak więc lokalnie tworzone prawdo działa sobie spokojnie bez względu na to co dzieje się w pozostałych częściach kraju.


Wyruszamy do kolejnego lokalnego miasteczka - Zinacantan.Tym razem mieszkańcy specjalizują się w robieniu tkanin z bawełny. Agata kupiła sobie lokalną chustę do noszenia dzieci i od razu zapakowała Tolę do nowego nabytku. W ten sposób wzbudziła entuzjazm u lokalsów :-). A ja znalazłem (tzn. Cezar mi pokazał) rozpiskę tradycyjnych butów Majów - jest wiele typów, ale moją uwagę zwróciły te, które wyglądały identycznie jak te, które miałem na nogach - czyżby Majowie też biegali w butach "Taraumarha"? Może kiedyś się tego dogrzebię. Tymczasem lokalni liderzy chodzą w butach zrobionych z drewna, które wyglądają bardzo zabawnie. Oczywiście im też nie można robić żadnych zdjęć...
Kościół w Zinacantan

wyroby

i proces twórczy

łatwe to raczej nie jest...

Cezar tłumaczy nam symbolikę kolorów świec...

...i oszałamia ilością kolorów kukurydzy



drewniana prasa do tortill. Nieźle się trzeba ponaciskać

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz