W San Juan Chamula byliśmy
już podczas naszej pierwszej podróży do Meksyku i bardzo nam się
podobało. Dlatego tym razem postanowiliśmy wybrać się tam z
przewodnikiem. Wizyta w kilku agencjach podróży nie nastroiła nas
optymistycznie do kosztów tego przedsięwzięcia - 300 pesiaków od osoby
to trochę dużo. W przewodniku napisano, że z placu przed katedrą Cezar i
jego kolega zabierają codziennie turystów za trochę mniejszą opłatą.
Postanowiliśmy więc skorzystać z tej oferty. Na miejscu okazało się
jednak, że cena jest dokładnie taka sama. Trudno - jedziemy.
Po całym dniu doszedłem do wniosku, że warto było za tego
przewodnika zapłacić, bo dowiedzieliśmy się dużo więcej informacji niż
jest napisane w przewodnikach i niż bylibyśmy w stanie sami
wykoncypować. Polecam więc wszystkim tę opcję.
Pierwszy przystanek - kapliczka i cmentarz przed wjazdem do
miasta. Wygląda bardzo ciekawie - nie ma nagrobków, a kolory oznaczają
czyj to nagrobek (bodajże niebieski krzyż oznacza dziecko).
Idziemy
dalej. Dowiadujemy się, że miejscowym wyrobem jest wełna - wszystko co
można kupić na lokalnym bazarze i jest zrobione z innych materiałów,
jest robione gdzie indziej. Cezar straszy nas, że w Chinach. Agata
przeżywała te Chiny przez cały wyjazd i na każdym stoisku, gdzie chciała
coś kupić pytała "A co ma Pani, co jest robione tu, w Gwatemali /
Meksyku?". W tym kontekście usłyszała kiedyś za plecami: "Zobacz, jej
się wydaje, że to robią w Chinach, a nie tu. Skąd ona to wymyśliła?" co
ją dosyć mocno uspokoiło ;-) W każdym razie widać wyraźnie, że miejscowi
ubierają się w wełniane stroje i ta wełna jest tu bardzo
"zakorzeniona".
|
Czarny strój jest na zimne dni, taki sam jasny - na ciepłe |
|
wełniane włochate spódnice - po tym można rozpoznać mieszkanki tej wioski |
Idziemy do domu "spiritual lidera", a po drodze Cesar opowiada nam
jak to wszystko wygląda. Takich liderów jest tutaj multum (ponad 100
jednocześnie). Liderzy pracują parami. Każdy chce zostać liderem, bo to
prestiż i potem potencjalne zyski, bo taki były lider może produkować
alkohol. W efekcie kolejka na zostanie liderem jest bardzo długa - około
12 lat. Lider ponosi duże koszty swojego funkcjonowania, więc nie jest
to robota dla byle kogo - pewnie jest to część prestiżu.
Wchodzimy do domu lidera - oczywiście nie można robić zdjęć. W
środku stale czymś dymią i odprawiają rytuały (w czasie gdy tam jesteśmy odprawia je żona lidera). Lider musi z własnej
kasy kupować świeczki, które są dosyć drogie jak na lokalne warunki.
Dom lidera jest standardowy - tzn. liderzy z roku na rok się zmieniają,
ale domy są te same.
Czas na słynny kościół (w którym też nie można robić zdjęć).
Kościół jest bardzo specyficzny, bo pomimo katolickiego wyglądu odbywają
się tam miejscowe obrzędy. W kościele urzędują szamani. Nie jest łatwo
zostać szamanem - trzeba mieć specyficzne sny, 6 palców u rąk, albo
jakieś inne niezwykłe właściwości. Szamani to zupełnie inne osoby niż
"spiritual leaders" i to co jest ciekawe - szamani ubierają się
całkowicie normalnie (w przeciwieństwie do liderów, którzy mają
specyficzne czapki, naszyjniki i ubrania). Podłoga w kościele jest cała
wyściełana suchym igliwiem (igły są dłuższe niż igły naszej sosny). Aby
odprawić modły szaman zamiata kawałek podłogi z igieł, rozstawia
świeczki i zaczyna ceremonię. Świeczki mogą mieć 5 różnych kolorów i to
ma znaczenie (biały, pomarańczowy, czarny, czerwony i kolorowy). Pytałem
Cezara ile razy ten kościół spłonął, co wywołało jego zdziwienie i
powiedział, że jeszcze nigdy nie spłonął (co wywołało moje zdziwienie
;-) ). Każdy kolor ma swoje znaczenie, jest powiązany z kierunkami
świata wg. mitologii Majów i nie można sobie strzelić dowolnej świeczki
na dowolną chorobę. Liczbę i rodzaj świeczek określa szaman w odpowiedzi
na określony problem. Dowiedziałem się również na marginesie od Cezara,
że w kościele odbywają się tylko pozytywne czary - negatywne robi się w
innych miejscach.
W każdym razie modły w kościele odprawia się, aby połączyć z powrotem
duszę chorego z jego ciałem. Dusza może się odłączyć od ciała w wyniku
jakichś traumatycznych przeżyć i żeby to naprawić potrzebne są właśnie
takie "procedury" (ciekawy jestem co na to specjaliści od PTSD). Oprócz
świeczek należy mieć również napoje gazowane w odpowiednich kolorach (a
więc coca cola, fanta, sprite itp. - kiedyś używano do tego lokalnie
wytwarzanych napojów, ale teraz nikomu się nie chce). Napoje się pije i
się nimi beka :-). Przy niektórych "problemach" dodatkowo trzeba mieć kurę lub koguta (płeć zależy od
chorej osoby). Żywym ptakiem wykonuje się ewolucje nad ciałem chorego,
po czym łamie się mu kark (nie choremu - ptakowi ;-) ) i na koniec
rodzina ma go zjeść na obiad (też ptaka, a nie chorego ;-) ).
|
Agata zachowuje czujność zaglądając do koszyczków |
|
nie, to nie moja mania robienia dziecku zdjęć. To są zdjęcia tła ;) |
Ogólnie rzecz ujmując być w Meksyku i nie oglądać tych obrzędów,
to tak jakby nie być w Meksyku, więc zdecydowanie warto się tu wybrać.
Po
kościele zakupy na lokalnym bazarze - Wojtek zakupił sobie żabę - i
możemy obejrzeć sobie lokalnych liderów jak siedzą na rynku i o czymś
gadają. Okazuje się, że to miejsce ma swoje własne prawa i własną
policję. Rząd Meksyku to honoruje (bo nie ma innej opcji za bardzo). Ostatnio była tu nieprzyjemna
sytuacja - dwóch kolesi zgwałciło kobietę. Rada miasta skazała ich na
śmierć. W Meksyku nie ma kary śmierci, ale tu w majestacie prawa
przestępcy zostali najpierw porządnie obici, a potem spaleni żywcem w
ramach egzekucji kary śmierci. Tak więc lokalnie tworzone prawdo działa
sobie spokojnie bez względu na to co dzieje się w pozostałych częściach
kraju.
Wyruszamy do kolejnego lokalnego miasteczka - Zinacantan.Tym razem
mieszkańcy specjalizują się w robieniu tkanin z bawełny. Agata kupiła sobie
lokalną chustę do noszenia dzieci i od razu zapakowała Tolę do nowego
nabytku. W ten sposób wzbudziła entuzjazm u lokalsów :-). A ja znalazłem
(tzn. Cezar mi pokazał) rozpiskę tradycyjnych butów Majów - jest wiele
typów, ale moją uwagę zwróciły te, które wyglądały identycznie jak te,
które miałem na nogach - czyżby Majowie też biegali w butach
"Taraumarha"? Może kiedyś się tego dogrzebię. Tymczasem lokalni liderzy
chodzą w butach zrobionych z drewna, które wyglądają bardzo zabawnie.
Oczywiście im też nie można robić żadnych zdjęć...
|
Kościół w Zinacantan |
|
wyroby |
|
i proces twórczy |
|
łatwe to raczej nie jest... |
|
Cezar tłumaczy nam symbolikę kolorów świec... |
|
...i oszałamia ilością kolorów kukurydzy |
|
drewniana prasa do tortill. Nieźle się trzeba ponaciskać |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz