piątek, 16 listopada 2012

Paryżu, przybywamy, czyli "Nie, juz mi nie pomagaj, już zapiąłem pasy"

Typowo "weekendowy" (choć przedłużony - czwartek wieczór/niedziela) wypad, złapany w szalonej środzie lotowskiej miał nam odrobinę przedłużyć wakacje aż do listopada. No to lecimy:

Siedliśmy. "Mamo, mamo, zapnij mi pasy". Matka jeszcze zdejmuje kurtkę i pakuje bagaże na górę, więc nieco zlewa potrzeby psychologiczne swojego dziecka "bycia już teraz zapiętym".Po chwili pochyla się, z ofertą zapięcia i słyszy "nie, już mi nie pomagaj, już zapiąłem pasy"... Szczęka mi opadła, że 2,5 letnie rączki tak sobie sprawnie z tym poradzą bez zbyt dużego treningu (ostatnio lecieliśmy samolotem ponad pół roku wcześniej z Meksyku...)
(w drodze powrotnej udało mi się to złapać na filmiku).



Miałam w planach założenie Wojtkowi pieluchy na lot, zakladajac, ze bedzie spal, i duzo pił podczas startu. Chyba mnie te pasy tak zdekoncentrowały ;) bo zapomnialam, i jeszcze zanim na dobre wystartowalismy, znak zapiac pasy byl ciagle wlaczony, a tu "sikuuuuuuu". Ale na szczescie zdazylismy doczekac do kiedy mozna bylo popedzic do lazienki :) Potem Wojtkowi udalo sie usnac w polowie lotu, wiec kolo godziny przespal.

Na CDG pierwsze spotkanie z wyczekiwana przez nas bariera jezykowa. Wysiadamy z samolotu i jak zwykle kolo drzwi samolotu/rękawa czekamy na wozek. Dla upewnienia sie pytam po angielsku stojaca obok Pania z obslugi: czy na nasz wozek mamy czekac tutaj? (Paluchem TUTAJ). "Łi łi, costamcostam po francusku, baggage, oui oui". No wiec stoimy kolo niej i czekamy na wozek. Wszyscy wysiedli, my nadal czekamy... Hmmm... Wracam do samolotu i pytam stefke, stefka Pana ktory wyglada jak z biura lotu na CDG (piekny francuski akcent mial na swoim polskim :), Pan pyta technicznego, a techniczny lapie sie za glowe, bo o wozku zapomnial :)

Z lotniska wsiadamy do metra - dowiadując się, że jest to chyba najbardziej nieprzyjazne rodzicom metro z jakim mieliśmy do czynienia. Myślicie, że brak wind i schodów ruchomych to bariery, na które należy narzekać?? Dołóżcie do tego korytarz, który pnie się w górę (18 schodów), za 20 metrów w dół (znów 18 schodów), potem za zakrętem 2 ciągi schodów do góry. Za chwilę w dół. Potem jeszcze tylko 100 metrów korytarza, dwa razy schody i jesteście na peronie. Przesadziłam? Niewiele. Z wózkiem i walizką naraz było to naprawdę słabe doświadczenie. Potem, kiedy byliśmy już tylko z samym wózkiem we dwie osoby nie było to tak uciążliwe, ale współczuję Paryżankom serdecznie (zresztą nie tylko tego...)

Po kilku przesiadkach docieramy do naszych hostów z couchsurfingu. Dzielnica w której
mieszkają to dziwny nowy twór na starej tkance miasta. W miejscu dzielnicy melin i starych magazynów powstaje nowoczesność. Za kilka tygodni ruszy nowy tramwaj (z trawnikiem między torami!! czemu u nas tak nie ma?), stawiane są coraz to nowsze budynki mieszkalne, a obok siedziba jednego z największych banków świata (której ogrodzeniu i opłoceniu brakuje jeszcze tylko drutu kolczastego aby dopełnić obrazka "odcinamy się od tego, co wokół nas"). W niedalekiej okolicy jest podobno świetne centrum nauki dla dzieci (Parque de la Vilette, czyli francuska wersja Centrum Nauki Kopernik :), ale uznajmy, że mając 2,5 dnia w Paryżu jednak zrezygnujemy z jego zwiedzania.

Tom i Nancy okazują się dokładnie tacy, jak się spodziewaliśmy - przyjaźni, nienarzucający się, a przede wszystkim - z córką w wieku Wojtka!!! Po dotarciu dostajemy zaproszenie, aby dołączyć do nich na kolację (przepyszne danie z dynią... jak się okazuje, wynik korzystania przez naszych gospodarzy z jednego z systemów dostarczania "warzyw przez lokalnych producentów". Tym razem w paczce była dynia, i coś z nią trzeba było zrobić :) Spędzamy wieczór na "obwąchiwaniu się" :) i częstowaniu naszych gospodarzy dobrami z Polski - torcik wedlowski, kabanosy, wiecie rozumiecie :) Jest już na tyle późno, że nie chce nam się nigdzie ruszać.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz