sobota, 27 października 2012

Mediolan w październiku

Mediolan to nasz pierwszy wypad "tylko we dwoje" odkąd jest nas troje. Promocja nowych połączeń Alitalii (a dokładniej AirOne, jak się potem okazało), idealne połączenie na weekend, dziadkowie zamówieni :) Ponieważ chcieliśmy mieć w ten weekend czas dla siebie i tylko siebie, nie rozważaliśmy opcji nocowania w CS, a znaleźliśmy hotel, o swojsko brzmiącej nazwie Chopin, chyba na via propria. Nie byl najtanszy, ale w kategorii "z lazienka niezbyt daleko" wydal sie Lukaszowi optymalny. Metrem z centrum chyba 4 stacje i spacer 5 minut. Taksowka w srodku nocy z Duomo - 13 euro.



Pierwsze doznania związane z podróżą zapewniły nam linie lotnicze, które nasze IDEALNE bilety (wylot po pracy w piątek, wylot z Mediolanu w niedzielę wieczorem postanowiły zamienić na wylot w piątek o 13, a z Mediolanu wylot o 12, czyli 8:45 wyjście z hotelu...). No nic, weekendu tak łatwo zepsuć sobie nie damy :) i w ramach rekompensaty Łukasz zamówił bilety na piątek wieczór do La Scali.

To oczywiście oznaczało, że plan w piątkowy wieczór mamy napięty, więc już teraz wiemy, że jeśli będzie Wam sie spieszylo, to uważajcie z dojazdem z lotniska (brzmi trywialnie, ale jednak...). Łukasz zaplanował autobus (miał jechać godzinę, ale co 20 minut), ale jak nam w samolocie powiedzieli, że kolejka jeździ co pol godziny i jedzie do centrum pół godziny, to Łukasz uznał, ze coś źle zapamiętał/sprawdził i kupiliśmy bilet do Centro już na pokładzie samolotu (ceny się nie różnią), żeby zyskać te ewentualne 20 minut czekania na autobus, a może i więcej. Okazało się, ze owszem, steward dobrze nas poinformował, że pociąg jeździ co pol godziny, ale inny kierunek niż kupiliśmy,
wiec musieliśmy czekać 50 minut na pociąg, który jechał 45 minut. Mieliśmy dzięki temu czas na lotnisku aby przebrać się w wieczorowe ciuchy (ach, ta metamorfoza w toalecie...), potem spróbować, jak się biega po bruku w obcasach :) i mogliśmy dowiedzieć się, że do LaScali wpuszczają jak się spóźnisz :) (ciekawe, ktoś mógłby pomyśleć że odwrotnie...a tu klasa teatru oznacza, że jest prokliencki).
Wracając wzięliśmy już ten drugi pociąg, Malpensa Expres. Ten rzeczywiście jedzie 30 minut, bo nie staje po drodze. I stacja w centrum na którą dojeżdża jest tez bardzo blisko centrum i dobrze skomunikowana.

Z obowiązkowych punktów zaliczyliśmy katedrę (Łukasz wraz z wizytą na dachu) i lody pod nią, nocne spotkanie couchsurferów oraz aperitivi (koniecznie! - to taka forma wieczornych drinków, do których dostaje się przekąski w cenie, wszyscy tam są, siedzą (nie tylko turyści), rozmawiają, jest miło i nic się nie dzieje :) Zamek wydaje się też dość fajny, ale akurat jak tam byliśmy, była impreza Nike'a i tłumy ludzi oraz stoisk...

Śniadanie (bo w hotelu tylko tosty z paczki, rogaliki w opakowaniu (typu 7days) i dżem)


Kobiety w Mediolanie są bardzo eleganckie (w końcu - stolica mody). Załóż na nie uniform...
...a ekspresja pójdzie we fryzurę

Lody pod katedrą





Szwendamy się nad kanałem po aperitivi

Bufet wieczorny

No i z powrotem do rzeczywistości

choć jeszcze chwila szaleństwa na lotnisku


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz