piątek, 16 listopada 2012

Belville przed obiadem...

W ramach zwiedzania Paryża nieturystycznego na pierwszy ogień (czyli piątek rano) poszła dzielnica Belville. Rozumiem wiec już lepiej, o co chodzi w Trio z Belville. Dzielnica
imigrantów, udająca Paryż. W piekarni bagietki, ale obok zamiast quiche - baklawa. Wraz z  całą resztą menażerii przesłodzonej. Złapaliśmy kawałek bagietki, Łukasz odważnie dwa ciastka, wychodzimy. Wojtek zarządza powrót do piekarni "bo przecież ja niczego nie kupiłem" :)
Wybór Wojtka pada na małe coś, zdecydowanie o wschodnich korzeniach. Biorę mu 3 takie malutkie, wielkości pol kciuka. Bierze jeden i dziamga, ja próbuję kawałek kolejnego - brrr... Ohyda. Słodkie, mdłe, twarde.
Yakh... Wojtek nadal dzielnie dziamga, co bardzo mnie dziwi, bo zwolennikiem nowości kulinarnych to on nie jest. Spacerujemy dalej (coraz bardziej odczuwając zimno i myśląc o jakiejś ciepłej kawiarni), gdy nagle stop i wysunięty język - nawet do Wojtka dotarło, że nie da się tego jeść :)




Trochę głodni (nie chcieliśmy naszych hostów objadać ze śniadania) zaczynamy łakomie zaglądać w okna kawiarniane, ale to co widzimy tylko przypomina mi, że nie przepadam za kuchnią rodem z bliskiego wschodu. Wszystko w occie i pochodnych od niego zalewach, brrr... Smaki nie takie, ale widoki za to cudne - mężczyźni w tradycyjnych "piżamach", kobiety zakutane w chusty (najbardziej lubię te, które oszczędzają na zestawie słuchawkowym wkładając telefon za chuste przy uchu :) Taki miks tradycji z nowoczesnością.
Robi się coraz zimniej, żałuję, ze uwierzyłam prognozie mówiącej, ze w Paryżu ma byc 12-15 stopni i nie zabrałam butów zimowych. Jest chyba ze 2 stopnie, no, może 5... Decydujemy, ze mamy powoli dosyć, nie będziemy docierać do targu, który w piątki rezyduje na przedłużeniu Belleville i miał być zwieńczeniem naszej wizyty w tej dzielnicy. Zresztą, trochę już widzieliśmy - targ na srodku Bulwaru Belville uznajemy za niezłą namiastkę. Panowie sprzedający elektronikę, i Ci, ktorzy najgłośniej na świecie krzyczą o tym, ze maja najlepsze w okolicy mandarynki :)



Docieramy do okolic stacji Menilmontant i nasz wzrok przyciąga knajpka o tej samej nazwie. Wygląda francusko, ryzykujemy, i okazuje się to trafionym wyborem. Mają dwie wersje lunchu, kanapę na której młody może się uśpić po zjedzonym obiedzie, i co najważniejsze - wreszcie jest nam ciepło...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz